Ilość odbytych randek: 83/100
Nastrój: Permanentny dobry humor i uczucie ulgi.
Przychodzi taki moment, że masz dość. Poddajesz się i
zauważasz, że każde Twoje działanie, sposób myślenia były bezcelowe.
Mam to szczęście, że jestem otoczona dobrymi ludźmi którym
na mnie zależy. Mozolnie od wielu miesięcy tłumaczyli mi pewne zależności i
mechanizmy. Mimo iż wiedziałam, że mają rację, jednym uchem wpuszczałam do
głowy ich słowa, ale nigdy nic z tą wiedzą nie zrobiłam.
Kluczowym momentem było spotkanie ze Szturmowcem. Zgodziłam
się z nim spotkać żeby usłyszeć co ma mi do powiedzenia. To co usłyszałam
okazało się tak nieprawdopodobne, przygnębiające, w jednej sekundzie poczułam,
że spadam i tłukę się na milion drobnych kawałeczków. Może w innym
alternatywnym życiu bylibyśmy szczęśliwi. W tym to nigdy się nie uda. Znajomi
mówili żebym nie wierzyła w jego słowa, że to ściema, że życie to nie film, a
ja nie mogę być aż tak naiwna. Ale ja mu wierzę. Widziałam ile odwagi i nerwów kosztowało go opowiedzenie swojej historii. Nasza znajomość jest dziwna, niestandardowa. Nawet jeżeli nie rozmawiamy czy się nie widzimy czuję się spokojna. Jest pomiędzy nami specyficzna, niezidentyfikowana więź.
Tak, po tym spotkaniu, po wielu przemyśleniach w końcu zaznałam błogiego spokoju.
Zrozumiałam, że za bardzo brałam wszystko do siebie. Po
nieudanych randkach, po żenujących zachowaniach pretensje miałam do siebie, od
razu spadała samoocena, zaczynałam się dołować i przełączałam się w tryb je suis smutna pizda/ smutna grubaska.
STOP!!!!!
Potem były fazy metamorfoz, przechodzenia na dietę, wykupowania
pakietów na siłownie.
Tkwiłam w błędnym kole.
Bo wcale nie chodzi o to, że mam się zmieniać. Mam się zaakceptować.
Jak mogę wymagać od kogokolwiek by obdarzył mnie uczuciami i dobrze czuł się w
moim towarzystwie, skoro ja sama nie umiem siebie pokochać i od siebie uciekam?
Wiecznie poza domem, ze znajomymi, uciekałam przed chwilami dla samej siebie,
gdzie dopadała mnie cisza i gonitwa pędzących w głowie myśli.
Cały czas szukałam siebie, goniłam za idealną moi, starałam się być perfekcyjna,
lubiana. Dbałam o innych bardziej niż o siebie, angażowałam się, przyglądałam
się sobie w oczach innych.
To jedno spotkanie otworzyło mi oczy. Mam dość spalania się.
Dość szukania księcia z bajki. Dość błędnego zakładania, że ktoś inny może być
źródłem mojego szczęścia. To ja mam zamiar być kreatorką własnego spełnienia.
Tak więc maj był dla mnie pracowitym miesiącem. Chodzę regularnie
do coacha, do doradcy zawodowego, do psychoterapeuty. Nie byłam od prawie 3
tygodni na żadnym spotkaniu, nie mam na nie czasu.
Powoli są pierwsze efekty. Na pierwszy ogień poszła zmiana
niesatysfakcjonującej mnie pracy. Niebawem zacznę pracę w wymarzonym miejscu. W
swoim zawodzie <3
Kolejnym krokiem były zakupy!!!! Oprócz kilku nowych ciuchów
zaopatrzyłam się w książki motywujące, coachingowe i poradniki. Kilka mam już za sobą, nie traktuję ich śmiertelnie poważnie, ale coś tam zawsze można z nich odnieść do własnych zachowań.
Pierwszy raz od bardzo dawna jestem szczęśliwa. Od znajomych
słyszę, że dobrze wyglądam, że chyba jestem zrelaksowana.
Odzyskałam spokój. Przestałam gonić za czymś. Zaczęłam żyć!
Cudownej wiosny!
Buziaki,
Waćpanna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz