Czym jest Projekt Sto Randek

wtorek, 29 listopada 2016

Waćpanny Samców Przegląd Własny: Randka nr 1 Detektyw

Ilość randeczek: 94/100
Parcie na związek: (już) zerowe
Efekt jojo: welcome home!
Dni na diecie: 9
Myśli o czekoladzie i cukrze i seksie: nieustanne

Wieczór w domu, końcówka okresu. Postanawiam spędzić ten czas leniwie w czterech ścianach. Odpalam świeczkę, zakładam dres i opatulam się pościelą przeistaczając się w ludzkie burrito z kołdry (tak, burrito nigdy nie pyta, burrito rozumie). Na mojej twarzy zasycha maseczka, obok leży centrum dowodzenia: tablet, laptop, komórka oraz notes, w które co chwilę wchodzi niezdarnie mój 7 miesięczny kot. Im energiczniej go próbuję przegonić, tym wytrwalej usiłuje usadowić swoje kocie cztery litery na moim komputerze. Nigdy wcześniej nie widziałam kota, który traktowałby laptopa jak szezlong. 

Czuję, że w końcu, po 11 godzinach od pobudki opanowałam kaca. Sobotni ochlej w towarzystwie bliskich powoli staje się moją nową świecką tradycją.

Słyszę dźwięk messengera, to Pan nr 93, pyta o moje samopoczucie, chwilę piszemy. Dostaję wiadomość, że zadzwoni później, bo chciałby usłyszeć mój głos. Robi mi się miło. Chociaż oboje wiemy, że nic z tego nie będzie, to utworzyliśmy sobie namiastkę związku, po którą każde z nas sięga, gdy czuje się bardziej samotnym.

Od kilku dni jestem na diecie ponieważ ostatnimi czasy pochłaniałam czekoladę, dania kuchni włoskiej oraz alkohol w ilościach hurtowych. Stwierdziłam, że nie mam flow na randkowanie, więc weekendy oprócz spotkań ze znajomymi czy nr 93 spędzałam w domu, z książkami, serialami i suto zastawionym jedzeniem stoliczkiem z IKEI. Powiecie: "prawdziwe kobiety mają krągłości", "jeśli nie zaakceptujesz siebie taką jaką jesteś, to nikt Cię nie zaakceptuje", "kochanego ciałka za wiele", "facet powinien Cię lubić taką jaką jesteś". Ja wam powiem bullshit! 

Pierwszy raz od kilku lat czekam na święta Bożego Narodzenia i rozkoszuję się całą xmasową, komercyjną otoczką, nie zliczę już ile razy na youtubie odpalałam „Last Christmas” w wersji Wham! oraz mój tegoroczny hit „Last Karakan” Zbigniewa Stonogi. Zamówiłam już część prezentów, w przyszłym tygodniu pewnie zajmę się pakowaniem, nie mam zamiaru zwlekać do ostatniej chwili i przepychać się później w centrum handlowym polując na resztki które zostały na półkach.
Tegoroczne święta będą też pierwszymi, kiedy z nikim się nie spotykam. Nie będzie wyczekiwania na prezent od NIEGO, nie usłyszę także po wigilii męskiego głosu w słuchawce, który oznajmi, że mnie mu brakuje. Będą na szczęście najbliżsi zgromadzeni przy stole, a kilka dni wcześniej zapewne będę uczestniczyła w wyjątkowo nietrzeźwej wigilii w gronie moich równolatków.

Zamyślona otwieram notes. To nie jest zwykły notes, znajduje się w nim cała lista osób z którymi się spotykałam. Zapisuję tam imię, nazwisko, wiek, czym się zajmuje oraz miejsce/miejsca w których byliśmy. Dzięki temu nie tracę rachuby, będzie to też spore ułatwienie przy pisaniu notek, bo postanowiłam trochę was wtajemniczyć w to, jak to wszystko wyglądało.
Bloga zaczęłam pisać w momencie jak miałam za sobą już 53 randki, więc nie towarzyszyliście mi od samego początku.
Dzisiaj poznacie kulisy mojej pierwszej randki. Zaczęłam z grubej rury, od początku nie były to nudne spotkania przy kawusi :D Czas poznać więc pierwszego ze stu, Pana Detektywa.

RANDKA NR 1

Tego dnia, nie pamiętam czy znużona czy szukająca wrażeń założyłam sobie Badoo – nie pamiętam ile konwersacji wtedy odbyłam, ale było ich co najmniej kilka. Jedna gorsza od drugiej. Jeżeli chodzi o apki randkowe, Badoo jest taką Polską klasy B lub nawet C, jednak o tym chyba powstanie osobny wpis.
Po mozolnej, nic nie wnoszącej do mojego życia, pisaninie zjawił się On. Bez zdjęcia profilowego, bez opisu. Za to z orężem przeczytanych książek, zainteresowań, celnych ripost i ironii. Byłam ugotowana. Inteligentni faceci imponowali mi od zawsze, a także bardzo pociągali. Tutaj sytuacja była o tyle kuriozalna, że już zaczynał mnie kręcić ktoś, kogo wygląd był owiany dla mnie tajemnicą. Palona ciekawością poprosiłam by przesłał swoje zdjęcie gdyż jest to nie fair, że on zna swojego rozmówcę, a ja nie. Usłyszałam od niego, że chętnie mi prześle zdjęcie, ale najpierw mam mu powiedzieć jak sobie go wyobrażam.
Puszczając wodze fantazji opisałam swój typ nie licząc nawet że rozmówca po drugiej stronie chociaż w 1/10 otrze się o opisane przeze mnie przymioty. Gdy odpisał, że opis w przeważającej większości się zgadza więc zasłużyłam na nagrodę, przecierałam oczy ze zdumienia. Z góry przeprosił za to, że nie ma żadnego w dobrej jakości i prześle mi jedno z tych zrobionych na biegu komórką. Chwila ładowania zdjęcia wydawała mi się trwać wiecznie. Kiedy w końcu plik się załadował, nie wierzyłam w to co widzę. Nie dość, że wyglądał normalnie, to w dodatku naprawdę był przystojny! Wysoki, opalony, dobrze zbudowany, ciemne gęste włosy, duże oczy z zawadiackim spojrzeniem, ubrany w dobrze dobrany garnitur cykał selfie w lustrze.
‚Noł łej, tacy kolesie nie siedzą w internetach’ taka była moja pierwsza myśl. Za chwilę stwierdziłam, że gdzieś muszą istnieć wyjątki potwierdzające regułę i on jest właśnie jednym z nich.
Najpierw pisaliśmy wiadomości, potem doszły telefony i sms’y. Po kilku dniach zaproponował spotkanie. Ważnym elementem była też wykonywana przez niego profesja. Ów samiec był detektywem! Pierwszą moją reakcją był maniakalny śmiech i niedowierzanie pomieszane z lekką kpiną. Po absolutnej powadze z jego strony spowodowanej tym, iż wszyscy reagują tak samo gdy mówi o swoim zawodzie, zaczęłam myśleć nad tematem.No przecież ktoś musi wykonywać ten zawód c’nie?
W NASA też nie pracują jamniki tylko ludzie. I gdy taki Dżon po 12 godzinach latania w tunelu aerodynamicznym idzie na randke ze Stejsi, w momencie poruszenia tematu zatrudnienia też pewnie jest wyszydzany i z góry traktowany jak mitoman – zaczęłam żałować mojego biednego rozmówcy. Pewnie stąd to Badoo, ciężko mu nawiązać relacje i być traktowanym poważnie – z charakterystycznym dla siebie naiwnym sposobem myślenia przyjęłam snutą przeze mnie teorię jako absolutny pewnik.
Zawód detektywa wiązał się również z nienormowanymi godzinami pracy. W ciągu dnia, gdy był w terenie bądź na akcji słał smski, kiedy był w domu dzwonił (co nigdy nie następowało przed godz. 22.00). Rozmawiało nam się dobrze, potrafiliśmy przegadać kilka dobrych godzin do 2.00 bądź 3.00 nad ranem.W końcu umówiliśmy się w centrum miasta. On był przed czasem i już zdążył wysłać mi sms i zadzwonić za ile się pojawię. Cały czas zastanawiałam się czy na miejscu będzie czekała ta sama osoba co na zdjęciu.
Czekała! Uśmiechnięta i elegancka.
Przeszliśmy powolnym spacerem do wybranej przez niego knajpy. On zamówił białe wino, ja piwo. Oczywiście kelnerka podała napoje na odwrót. Po piwie, może dwóch rozpoczęliśmy naszą nocną pielgrzymkę rozświetlonymi ulicami Warszawy. Pierwszą stacją była Małpka Express. Kupiliśmy setkę cytrynówki, papierosy i litr cydru. Cytrynówkę wypiliśmy idąc do kebaba. Następnie z kebabem udaliśmy się do parku by wypić cydr.
Rozmawialiśmy o wszystkim. Szczerze i bez zbędnego cukrowania.
Był cwaniakiem. Bad Boy’em. Należał do tego typu facetów którzy robili różne rzeczy, nawet takie z których nie są dumni. Wszystko tylko po to by dotrzeć do celu. Dla niego były to pieniądze i dobra zabawa. Był jeszcze większym hedonistą ode mnie. Od dzieciństwa przerażała go perspektywa pracy za 1600 zł, dlatego już wtedy obiecał sobie, że będzie żył inaczej i nigdy nie da się systemowi. Była chyba 2:00 w nocy, kiedy stwierdził, że zabierze mnie w fajne miejsce. Chciał jechać taksą, ale ja czułam powoli, że alkohol uderza mi do głowy i poprosiłam żebyśmy się tam przeszli, bo chciałabym wytrzeźwieć.
Środek tygodnia, samo centrum Warszawy … a miasto zrobiło się jakieś inne. Pierwszy raz widziałam prostytutki, bezdomnych rozstawiających kartony, by położyć się spać (jeden spał wraz z całym swoim dobytkiem w wielkim wózku) oraz zaczepny element.
– To tutaj – oznajmił zatrzymując się pod Marriotem.
– Żartujesz? Nie pójdę z Tobą do hotelu! – byłam szczerze oburzona.
Na jego twarzy pojawił się jeden z tych lekko bezczelnych uśmiechów, jakim potrafi Cię obdarzyć tylko ten facet, który zdaje sobie sprawę ze swojej urody i sposobu w jaki na Ciebie działa.
– Chciałabyś. Mówiłem Ci, że lubię adrenalinę. Idziemy do kasyna, Mała Syrenko. Masz dowód? – jego ton był władczy.
Mówił do mnie Mała Syrenko, zabawne i zupełnie nie sexy, prawda? Wszystko przez mój głos. Gdy pisaliśmy oznajmiłam, że jest tak dziecinny i słodziaszny, że mogłabym dubbingować bajki Disneya. Zadzwonił po chwili. I tak zostałam porównana do Ariel.
W kasynie w Mariottcie byłam pierwszy raz i z tej okazji dostałam welcome drink’a. Wiedziałam, że tej nocy nie zagram. Mam zbyt słabą psychikę i nerwy do hazardu, poza tym nie widzę w tym zabawy.
Kiedy weszliśmy na salę widziałam, że Detektyw jest w swoim żywiole. Jego twarz się zmieniła. Wyglądał jak lew który właśnie wkroczył zapolować na młode gazele. Usiedliśmy przy stole do Black Jacka. Patrzyłam jak obstawia, jak dzikimi oczami liczy karty, jak wygrywa i przegrywa. Wyglądał wręcz demonicznie, widziałam, że go to kręci. Był tak skupiony na kartach, że ja mogłabym w tym momencie nie istnieć.
Rozejrzałam się po sali. Sami hazardziści. Faceci. Prostytutka mówiąca po rosyjsku wiła się przy stołach i ruletce, niestety żaden samiec nie zwracał na nią uwagi. Zrezygnowana przyłączyła się do naszego stołu.
Straciłam poczucie czasu. Gdy wreszcie się odkuł podeszliśmy do baru na szybkiego drinka.
– Chce żebyś teraz Ty obstawiła – powiedział wpychając mi w dłonie żetony.
– Ok – odpowiedziałam bez zastanowienia.
Kiedy już znalazłam się przy ruletce emocje mnie zjadły. To już nie zabawka z dzieciństwa, z matą zrobioną z filcu, kiedy grasz, bo chcesz być najlepszy a jedyne co możesz utracić to plastikowe kuleczka w wybranym kolorze imitujące żetony. Zgłupiałam. Nie wiedziałam które pola obstawić, nie miałam pojęcia jaką wartość pieniężną mają jego żetony, nie chciałam by przeze mnie przegrał.
Widząc moje niezdecydowanie zmierzył mnie wzrokiem i wyjął żetony z moich dłoni.
– Nienawidzę niezdecydowanych ludzi, nad czym tu dumać, masz się bawić przecież to nawet nie Twój hajs – rozkładał szybko żetony w najdziwniejszych konfiguracjach na różnych polach.
Ten wieczór nie wyglądał tak jak się spodziewałam. Poczułam się trochę zmęczona, nasza eskapada trwała od ok. 7 godzin. Mieliśmy już wychodzić gdy mój towarzysz udał się do toalety. Ledwo zdążyły się za nim zamknąć drzwi a u mojego boku wyrósł ok. 40 letni Arab. Zapytał na ile wyceniam swoje usługi po czym wskazał na żetony, które miał przy sobie i spytał czy wystarczy na pokrycie wspólnej nocy. Tak, zostałam wzięta za escort girl. Na szczęście nadszedł mój wybawca.
– Wiesz, że tam było najmarniej z 5 tyś. zł? Ja bym się zastanowił na Twoim miejscu – wydawało mu się najwyraźniej, że jest zabawny.
Resztę tego spotkania pamiętam słabiej. Nie wiem czemu nie udałam się na nocny tylko skończyłam z nim w jednym z pubów. Widzę siebie, po kilku piwach. Lekko już plącze mi się język. Głowa robi się coraz cięższa. Ale właśnie wtedy więcej zaczął mówić on. Nie wiem co miał na celu, bo wszystko wyglądało tak, jakby chciał mnie do siebie zniechęcić. Zaczynał mówić o tym, że pracował w Rosji dla mafii. Że woził prostytutki do klientów. Był ochroniarzem premium. Umie się dobrze bić. Potem schodzi na tematy seksu. W jego ustach wszystko brzmi wulgarnie i odpychająco. Zaczął rozmawiać ze mną jak z kumplem.
– Jak nie przelecę chociaż jednej cipki w tygodniu to mi odpierdala i mam ciśnienie jak chuj – dumnie oznajmił.
Czułam się wręcz surrealistycznie. Halo, Halo? Czy ja może znalazłam się w powieści Doroty Masłowskiej?
Potem czekał mnie soczysty opis co się na wskutek owego ciśnienia dzieje z jego penisem i jak bardzo właściciel cierpi. Zrobiło mi się słabo, nie byłam jednak pewna czy wskutek alkoholu, czy wskutek tego co słyszę. Mała Syrenka poczuła, że tonie.
Zegar na Pałacu Kultury i Nauki wskazywał, iż zbliża się 5:00 rano. Pożegnaliśmy się. Poprosił, żebym odezwała się jak dojadę. Stały tekst. Jak każdy facet chciał mieć czyste sumienie i uspokoić się, że skoro nie odwiózł mnie do domu po spotkaniu, i tak dotarłam bezpiecznie czy przypadkiem nie padłam ofiarą gwałciciela, a info o wyłowieniu moich zwłok z Wisły nie pojawi się na stronie Wawalove (z tysiącem hejciarskich komentarzy zakompleksionych ludzi pod spodem).Przez kilka dni wymienialiśmy ze sobą sms. Znajomość umarła śmiercią naturalną.
Pamiętajcie, często jest tak, że intelektualista w necie, a burak w świecie.
Czasami osoba, z którą spotykasz się w realu może mieć w sobie zaledwie pierwiastek tej, na którą się kreowała w internecie. W cztery oczy nie napiszesz „zw” analizując strategię, wszystko jest na żywo, maski spadają.




niedziela, 20 listopada 2016

Pan Skąpiradełko

Tego dnia w pracy nic się nie działo, w ciągu pierwszych 30 minut odwaliłam całą pańszczyznę i oczekiwałam mocno spóźnionej koleżanki niedoli. Gdy się pojawiła, wyglądała jakoś inaczej, cała promieniała a w jej oku widziałam błysk. Kiedy kobieta jest w takim stanie może stać za tym tylko jedno - samiec.
Mieszkali w tym samym bloku, nie pamiętam czy poznali się w windzie, czy przez któregoś z sąsiadów. Ona była oczarowana, jego wyglądem, urokiem, hawajskimi koszulami (kompletnie nie mój styl) i grą na gitarze.
- Nie myślałam, że taki facet jest tuż pod moim nosem! Byłam już taka zrezygnowana, nie miałam na nic czasu a tu bach! Czuję, że będzie z tego coś poważniejszego- szczebiotała jak nastolatka.
Pierwsze spotkania upłynęły im głównie na spacerach po osiedlu zakończonych czasem wizytą w kiosku ruchu. Muszę dodać, że była to jedna z ostatnich srogich zim w Warszawie, przeważnie było -10, -15, kilka razy zdarzyło się -25 stopni.
Okazyjnie też, odwiedzali się w swoich mieszkaniach, najczęściej pod czujnym okiem rodziców.
Któregoś razu podczas końcowego pit stopu w kiosku ruchu, amant oznajmił, że musi kupić doładowanie za 25 zł, przy kasie zorientował się, że niestety zapomniał portfela, nie ma pojęcia jak to się mogło stać i ma ogromną prośbę czy mogła by za niego założyć pieniądze.
Założyła.
Nadszedł ważny dla niej dzień, pierwsze przedstawienie samca swoim znajomym. Przez trzy dni analizowałyśmy każdy detal stroju na tą wyjątkową okazję.
Kiedy po weekendzie spotkałyśmy się znowu jej entuzjazm przyblakł.
- Wiesz, poszliśmy na to piwo, wszyscy stwierdzili, że jest miły, pogadał z każdym a przy okazji poświęcał czas również mnie - jednak po jej minie widziałam, że coś ją bardzo gryzie.
- W takim razie Pe, w czym tkwi problem? - pociągnęłam ją za język.
- Wiesz już nie chodzi o to, że ubrał najbardziej jaskrawą koszulę w hawajskie kwiaty, założył srebrną bransoletę i nażelował włosy tak, że przypominały jeża... Zamówiłam piwo i myślałam, że on zapłaci bo przecież ja ostatnio zapłaciłam za jego doładowanie do telefonu. Kiedy wzięłam piwo on zmierzył mnie wzrokiem i spytał niemalże z wyrzutem "chyba za siebie zapłacisz?" na co ja zbaraniałam i przypomniałam, że przecież to ja ostatnio za niego założyłam i myślałam, że on postawi mi piwa i będziemy ok. A on ta rzucił szybko "oddam Ci przy okazji" i normalnie uciekł spod tego baru!No nie wiem, jakoś tak mi się przykro zrobiło - posłała mi smutną minkę.
Była to nasza pierwsza studencka praca, pracowałyśmy kilkanaście godzin w tygodniu, przeważnie po wykładach, nie zarabiałyśmy kokosów. On z kolei był starszy, miał już pełnoetatową pracę, więc jego zachowanie w stosunku do Pe było bardzo nie fair .
Minęły dwa tygodnie, kilka spotkań, a dług za doładowanie nawet nie został uregulowany. Na nieśmiałe sugestie Pe amant reagował tak samo, przytakiwał, że następnym razem odda albo zmieniał temat. Ponieważ Pe jest jedną z najłagodniejszych i najmilszych dziewczyn jakie znam, ciężko było jej być stanowczą i wyegzekwować swoje.
Powoli zaczęło ją też męczyć to, że nie wychodzą do kina ani na imprezy, a jak wybierają się gdzieś z jej znajomymi (a co z jego?) to ona za siebie płaci. Kobieta lubi zaangażowanie, chce być zdobywana, szczególnie na początkach znajomości gdzie przeważnie ludzie spotykają się na mieście, owiani nutką tajemniczości,przy czym każdy stara się pokazać z jak najlepszej strony.
Nadchodziły imieniny Pe. Umierałam z ciekawości czym uraczy ją jej druga połówka, którą ja w myślach dawno ochrzciłam Panem Skąpiradełkiem.
Pan Skąpiradełko podarował Pe prezent tak abstrakcyjny, że jak usłyszałam co, to aż wgniotło mnie w fotel.
-... i wtedy on zdejmuje rękawiczkę i z kieszeni wyjmuje mały pakunek, rozwijam zniecierpliwiona papier, a tam porcelanowy słonik z trąba uniesioną do góry, wierz mi, myślałam że się rozpłaczę, był taki szkaradny, a on mi mówi "chciałem podarować Ci coś wyjątkowego co będzie Ci o mnie przpominać stale i przyniesie Ci mnóstwo szczęścia", no nie mógł dać mi misia, breloczka czy chociaż rafaello? - lamentowała Pe.
Wiem, że powinnam pogłaskać ją po główce, powiedzieć, że liczy się pamięć i że może następnym razem czymś ją zaskoczy ale nie mogłam. Wybuchłam tak silnym śmiechem, ża zaowocował bolesną kolką. Za chwilę Pe śmiała się razem ze mną przez co pozostali współpracownicy patrzyli na nas jak na wariatki.
Widocznie mina Pe wyraziła wtedy jej głębokie, graniczące wręcz z rozpaczą rozczarowanie bo z okazji urodzin Pan Skąpiradełko postarał się bardziej, obdarowując ją czarno-srebrną bransoletką z koralików. Pe z dumą nosiła ją na nadgarstku. Spodziewała się wachlarza bądź wysadzanej bursztynami podobizny Jana Pawła II, a tu takie zaskoczenie.
Ta historia jednak nie doczekała się happy endu. Podczas jednej z wizyt w mieszkaniu Pana Skąpiradełka Pe zauważyła kolekcje porcelanowych słoników jego mamy kłębiącą się na serwecie przy telewizorze. Gdy podeszła bliżej, wiedziona złym przeczuciem zaobserwowała puste miejsce w środku wielkości podstawki jej imieninowego giftu. Czara goryczy przelała się gdy do pokoju wpadła młodsza siostra oszczędnego kawalera i spytała czy nie widział jej czarno-srebrnej bransoletki bo już od dawna jej nie widziała, a przeszukała cały dom.
Po tym wszystkim nastąpił koniec relacji. Cały czas powtarzam Pe, że szkoda że nie poczekała do następnej okazji bo umieram z ciekawości czy dostałaby kuboty jego ojca czy może praktyczną wędkarską kamizelkę z kieszonkami, dzięki czemu miała by wszystko przy sobie i nie musiała nosić torebki czy piórnika na wykłady :)
Buziaki, 
Waćpanna


środa, 28 września 2016

Babyface

Ilość odbytych randek: 91/100
Morale: coraż niższe
Ilość zjedzonych we wrześniu "picc": 4
Ilość Kocich Synów: 1, ufff, violettavillasmode_off


Nie wiem czy to karma, pech czy może klątwa, ostatnio nie mam szczęścia.
"Żałoba" nie trwała u mnie  zbyt długo. U niego to też było zaledwie kilka godzin, zanim trup naszej relacji zdążył ostygnąć, a oblubieniec już został namierzony przez moją koleżankę na jednej z apek. Stwierdziłam więc, że show must go on, randeczki same się nie napędzą, seteczka się sama nie zrobi, a Koci Syn sam nie znajdzie sobie ojczyma ;) Po kilku miesiącach zainstalowałam ponownie Tinder. Zaskoczyły mnie nowe opcje, layout i wprowadzone LIMITY!!!! Tak, tak moi drodzy, nie można już słajpować bez ograniczeń.

Na samym początku przywitałam znajome twarze, te same na które trafiam logując się za każdym razem. Najzabawniejsze było, jak niektórzy z nich pisali, że są nowi na tej apce i szukają kogoś kto im pokaże co i jak.

Klikałam, klikałam i klikałam, aż w końcu wyklikałam. Słodkiego rówieśnika z twarzy wyglądającego jak mieszanka Zac'a Efrona z Taco Hemingwayem. Misternie ułożone włosy niczym w filmie "Hairspray", dżinsowa koszula i uśmiech rodem z reklamy pasty do zębów. "Oooo mamy match, mamy match!". Po kilku minutach dostałam od niego wiadomość. Popisaliśmy kilka dni, pełna euforii zrobiłam skrina jego fot dla potomności i wysłałam mojemu kumplowi.

- Patrz jaka dupeczka! Idę z nim na kawę jutro!!
- Grzeczny chłopczyk się wydaje - stwierdził
- Słodki jest - prawie śliniłam smartfona patrząc na miniaturkę w oknie rozmowy
- Taki romantico- spłentował celnie jak zawsze L.

Pchana do przodu swoją chucią, ani razu nie pomyślałam, że coś może pójść nie tak. 
Zdecydowałam się spotkać z nim po pracy i po zajęciach dodatkowych, pomimo zmęczenia stwierdziłam, że kawa z nim będzie miłym relaksem.

Umówiliśmy się w centrum. Do spotkania zostało ok. 2 minut, dochodziłam już na miejsce spotkania, gdy zawibrował mi tel.

- "Zabłądziłem. Mogę mięć malą obsuweczkę. Ale już jestem prawie" (pisownia oryginalna)
- " Za ile będziesz ?"- moje lico już maluje srogi grymas.
- "5 minut".

Mija 15 minut. Zaczynam godzić się z wystawieniem. No kiedyś musi być ten pierwszy raz. Telefon wibruje ponownie.

- "No już jestem i Ciebie nie ma".

Serio? Spóźniłeś się i nie możesz zadzwonić. Napisałam gdzie jestem, w odpowiedzi on tez wskazał swoje położenie. Czy on naprawdę myśli, że ja jeszcze będę do niego szła? Napisałam dokładniejsze instrukcje, w międzyczasie wysłałam L. wiadomość na messengerze "Jestem sajko bicz". Otóż nie. Nie jestem. To moja kobieca intuicja kazała mi spierda***, ale tradycyjnie jak zwykle jej wtedy nie posłuchałam.

W końcu go zauważyłam. Stał i klikał do mnie. Podeszłam bliżej. Okazał się dobrą dupą z twarzy. Z twarzy. Bo niestety był mojego wzrostu, albo nawet ciut niższy, podczas gdy miał być wyższy. Ubrany w airmaxy, rurki, skórzaną kurtkę, dżinsową koszulę, a pod spodem biały tshirt v-neck.

Na mój widok uśmiechnął się, objał ramieniem i cmoknął w policzek. Używał jakiś popularnych perfum.

- Wybacz spóźnienie, nie miałem gdzie zaparkować. No to co robimy? - przy tych słowach zawsze wszystko mi opada, łącznie z libidem.
- No nie wiem, myślałam, że skoro się ze mną umówiłeś to coś zaplanowałeś - nie nastrajało mnie to zbyt optymistycznie.
- No owszem, najpierw spacer, potem kawa.
Spacer, great! Szczególnie po 12 godzinach na nogach. Ruszyliśmy więc na spacer. Babyface okazał się bardzo chaotyczny, nerwowo chodził, przechodził przez jakieś szczeliny, wydawało się, że skręca w lewo, a finalnie szedł prosto. Gdybym chciała dostosować się do jego tempa i trasy to dawno wylądowałabym na jakimś słupie.  To miał być spacer, a nie wyścigi na haju. W końcu zaproponował, żebyśmy weszli do jednej z bardziej kameralnych kawiarni. Niestety nie było wolnych miejsc. Nawet w ogródkach siedzieli klienci, przykryci ciepłymi pledami, ogrzewający dłonie kubkami z parującą kawą bądź herbatą. Bardzo przytulnie. Niestety, nie było nawet gdzie wcisnąć szpilki. Wyszliśmy.

- Widziałaś jak nas zignorowali?
- Mój drogi, a co mieli zrobić? Zepchnąć kogoś z klientów byśmy my mieli gdzie usiąść - w moim głosie pobrzmiewała lekka irytacja.
- No nie wiem, podejść, przeprosić, że nie ma wolnych miejsc.
- Yhmmm.... 

Szliśmy więc dalej, Babyface brylował niczym Tomasz Niecik u Kuby Wojewódzkiego. Tak. Ten sam poziom żenady. "Nie oceniam ludzi. Daję im szansę zaprezentować się z jak najlepszej strony", powtarzałam te słowa jak mantrę.

Mój towarzysz wypowiadał się na mnogie tematy. Na każdy z nich głosił populistyczne hasełka albo suche kawały i anegdotki.

- Usiądźmy gdzieś, napiłabym się czegoś ciepłego - to nie była już prośba, tylko podszywający się pod nią rozkaz.
- Eeee, ok, tylko gdzie? Ja jeszcze nie znam tak dobrze Warszawy.
- To ile tu mieszkasz? - typ wcześniej mówił o sobie, że jest Warszawiakiem.
- Będzie z 8 miesięcy, a Ty skąd przyjechałaś? 
- Ja się tutaj urodziłam.
- Hohoho, big city life.

Stwierdziłam, że moje zmęczenie jest coraz silniejsze i potrzebuję paliwa w postaci kawy.

-Wchodzimy tu. Knajpa nazywa się Słoik. - nie umiałam się już hamować i posłałam mu złośliwy uśmieszek.
- No nie wiem, tu nie będzie miejsc pewnie. Może usiądziemy na zewnątrz?
- Jest zimno.
- Zaraz się rozgrzejemy czymś do picia.

Chyba musiałabym przy Tobie napić się setki - dodałam w myślach.
Nikt do nas nie przychodził. Tłumaczyłam Babyface'owi, że nawet jeśli chcemy zjeść na zewnątrz musimy wejść do środka, żeby kelnerka pokierowała nas do stolika.

- Zobaczysz, nie bój żaby, ktoś zaraz podejdzie. W ogóle ta obsługa jest skandaliczna. Chodźmy stąd, nie podoba mi się tu. - jęczał 

Minęło 15 minut. Nikt nie przyszedł. Ja miałam już agresora.

- Nie wiem jak Ty, ale ja zmarzłam już wystarczająco. Tak jak mówiłam trzeba wejść do środka, ja idę, bo mam  już serdecznie dość siedzenia w zimnie przy pustym stoliku.
- No ok, ok. Coś Ty taka poważna?

Wybrałam miejsce na górze. Kelnerka uśmiechnęła się do nas i zaczęła mówić po angielsku. Uśmiechnęłam się do niej i przeszłam na polski. Widać, że zrobiło jej się głupio. 

- Jeszcze się z tym nie spotkałam by wzięto mnie z os. towarzyszącą za obcokrajowców. - byłam rozbawiona.
- To pewnie przeze mnie. Wyglądam jak cudzoziemiec! - wyszczerzył zęby Babyface.
-  Z jakiego kraju? - w myślach dodałam "z krainy Liliputów".
- No nie wiem, jakiś hot meksykanin?

Kelnerka podchodziła do nas kilka razy, ja dawno wybrałam kawę, Babyface zdegustowany wertował kartę, za każdym razem odpowiadając, że jeszcze nie wybrał. Za czwartym razem wreszcie odłożył menu.

- Proszę, Ty zamów pierwsza.
- Poproszę jedną Frappe.
- A co będzie dla pana? - słodkim głosem zapytała kelnerka
- Ja dziękuję.

W tym momencie zdębiałam.

- Dlaczego nic nie zamówiłeś?
- Nie chce mi się pić. Poza tym nie lubię kawy.
- To czemu mnie zaprosiłeś na kawę?
- O jezu! To taka przenośnia, tak się mówi. - dzięki za wykład, najwidoczniej "chodź na kawę" w Lublinie oznacza "zmarźnij jak w łagrze dziewczyno z Tindera i pij sobie kawę sama".
- Ja bym się napił czegoś mocniejszego,no ale jestem samochodem.
Też bym się napiła, wtedy może lepiej bym się bawiła.

Kelnerka przyniosła moją kawę. Zaczęłam ją sączyć. W końcu. Im dłużej rozmawialiśmy z Babyfacem, tym bardziej byłam zażenowana, na każdy temat mieliśmy kompletnie inne zdanie. Już nie byłam w stanie przypomnieć sobie, co oprócz aparycji mogło skłonić mnie do umówienia się z nim. Wszystkie nasze rozmowy i dobre wrażenie zostały zatarte. Kawa została wypita, zaczęłam kręcić kółka słomką, ocierając jej końcówką o ścianki powoli rozpływających się kostek lodu.

- Zobacz. Ta obsługa tutaj jest tragiczna. Skończyłaś kawę, kelnerka się Tobą nie zainteresowała, a może chciałabyś jeszcze coś domówić? A nawet nie miałabyś u kogo. Nienawidzę być lekceważony, to takie polskie. Dlatego kiedyś jak byłem ignorowany wyszedłem z knajpy bez płacenia.
-Słucham?
- No po prostu. Czekałem na obsługę, to był festiwal pizzy w Pizzy Hut. Talerz pusty, szklanka pusta, siedzę 20 minut, nikt nie chodzi. Siedziałem i obserwowałem, patrzyłem na obsługę nikt nie reagował. To stwierdziłem, ok, ja jestem gościem, przyszedłem u was zjeść, wy nie szanujecie mnie i ignorujecie, to ja nie będę płacił. I wyszedłem.
- Czy Ty jesteś jakąś Gesslerową? Nie jesteś gościem, tylko klientem. Czy przed wyjściem coś zjadłeś?
- Tak, bo na początku dali nam kilka kawałków i picie.
- No widzisz, dostałeś towar, więc powinieneś za niego zapłacić. Jeżeli nie jesteś zadowolony to reklamujesz. Mogłeś zgłosić skargę. Mogłeś iść do kierownika i wyjaśnić sytuację.
- I zrobić jej przypał? Ja dałem jej darmową lekcję, za którą ona kiedyś mi podziękuje.
- Niby jak? Oddając własne zarobione pieniądze za kogoś kto spieprzył bez płacenia?
- Strasznie dużo przeklinasz, na Tinderze i Messengerze byłaś taka spokojna. Nie reagowała, nie szanowała klienta, olała mnie. Ja zdążyłem zebrać talerze, posprzątać. To nie było tak, że wybiegłem. Po prostu wolno wyszedłem, nikt mnie nawet nie zatrzymał.
- Ale nikomu nie powiedziałeś nic, ta kelnerka może nie mieć świadomości, za co ją "ukarałeś", prościej by było zwrócić uwagę.
- Ona wie. Potem napisałem anonimowy donos - tu już czułam ściemę i próbę wybielenia się, to dopiero jest "to takie polskie".

Nadeszła kelnerka. Akurat w momencie gdy mój towarzysz zaczął mi tłumaczyć, czemu posiadanie broni powinno być legalne w Polsce. Nagle zastygł w miejscu. Powiedziałam, że poprosimy rachunek. 
- Płatność będzie kartą czy gotówką ? - patrzę na niego, ale on jest zajęty podziwianiem faktury blatu.
- Kartą - uśmiecham się do niej i nagle przeskakuje wzrokiem na niego. On nadal udaje, że go nie ma.
- Czy życzy sobie Pani potwierdzenie?
- Nie, dziękuję.
- Myślę, że powinnaś wyjść bez płacenia, od momentu skończenia przez Ciebie kawy do podejścia kelnerki minęło - tu spojrzał na swój wieeeelkiiiii zegarek - ok. 40 minut.
Zaczęłam się śmiać jak opętana.
- Przykro mi, ale wypicie kawy i  nie zapłacenie za nią byłoby wedle mojej moralności kradzieżą.
- Chwila moment....Czy Ty mnie właśnie nazwałaś złodziejem ?

Usłyszałam dzisiaj, że miarą wartości człowieka jest to jak się zwraca do kelnera. Teraz myślę, że coś w tym naprawdę jest.

Wracając zmierzaliśmy przez pasaż "Wiecha".

- To tu!
- Jakie tu ?- myślami byłam w domu.
- To w tej Pizzy Hut. 

Mogłam zostać w domu. Mogłam obejrzeć mecz Legii ze Sportingiem. Mogłam nie zmarnować ok. 3 godz. mojego życia. A nie. Przecież dostałam lekcję. I kosztowała mnie ona jedynie tyle ile Frappe - 9 zł. Następnym razem ufam intuicji, po to ją w końcu mam.

Buziaki,

Wasza Waćpanna


czwartek, 22 września 2016

Wilk z Wall Street

Ilość odbytych randek: 88/100

Któregoś wieczoru wracałam z koncertu w "Znajomych Znajomych" i czekając na ZTM postanowiłam odpalić szatańską aplikację. Jedna z wiadomości przykuła szczególnie moją uwagę, napisana w inteligentny i zabawny sposób prowokowała do ciętej riposty. I tak zaczęła się długa, pasjonująca i pełna abstrakcyjnego humoru konwersacja.

Zaproponował byśmy przeszli się razem na koncert, nie znałam wykonawcy, myślałam, że to jakaś hipstersko- alternatywna awangarda. Dopiero po koncercie odkryłam, że jest w TOP 10 brytyjskiego billboardu (tak,tak, tak dawno byłam na Spotify, że już nie pamiętam hasła).

Moja randka była maklerem, pracowała czasem po 18 h na dobę, niezależnie od temperatury chodziła w garniturze, władała 7 językami, w tym 4 na poziomie native.

Nieoszlifowany diament czy ruchacz ? - pytałam siebie w myślach. Przekrój fot mówił sam za siebie, on w garniturze w pracy, on grający w golfa, on płynący łodzią. Taki korpo amant. Ostatecznie przekonał mnie uśmiech i udana konwersacja. Nigdy nie ukrywałam, że poczucie humoru i dystans są dla mnie niezmiernie ważne.

Umówiliśmy się tradycyjnie w centrum. Wilk był niczym polisz amerikan drim, uśmiechnięty, witał się ze mną, jakbym była niewidzianą latami znajomą.To było akurat fajne, bo od samego początku poczułam się swobodnie, nie było momentu niezręczności czy sztywnego przywitania z szybką wymianą imion. 

Na miejsce naszego tete-a-tete Wilk wybrał knajpę, z kuchnią bliską jego sercu, a obcą mojemu podniebieniu. 

Zanim zdążyłam zdjąć okrycie, on już trzymał je w dłoni, odsunął mi krzesło i z łobuzerskim uśmiechem rzekł: Madame...s'il vous plait.

Usiadłam i zaczęłam wertować menu, nazwy nic mi nie mówiły, dopiero po głębokiej analizie opisów i składników wybrałam lokalną wariację na temat zupy dyniowej. Kiedy przy składaniu zamówienia powiedziałam na co się zdecydowałam, on popatrzył na mnie z niedowierzaniem, przekrzywiając głowę, manifestacyjnie unosząc brwi do góry, po czym stwierdził, że nie znam się na tej kuchni, więc powinnam spróbować wszystkiego. I tak oto przez najbliższe dwie godziny szef kuchni przychodził do naszego stolika nakładając nam różnych specjałów i konwersując w swoim ojczystym języku z moim towarzyszem. Początkowo dużo na mnie patrzył, uśmiechał się i coś mówił. Dopiero przy 6 daniu, gdzie myślałam, że zaraz wybuchnę zagadał do mnie po angielsku, przepraszając za swoje zachowanie, tkwił że w przekonaniu, że ja również, jak Wilk spędziłam kawałek życia w jego ojczyźnie. Uśmiechnęłam się i wyjaśniłam, że pomimo znajomości 4 języków na różnych stopniach zaawansowania z jego do tej pory nie miałam styczności.

Drinki też wybierał mi Wilk. Na moje stwierdzenie, że jestem dużą dziewczynką i wiem co mi smakuje on reagował ignorancją, wydając suche komendy kelnerce. Czy większość mężczyzn naczytała się Greya i jest utwierdzona w przekonaniu, że kobieta pragnie control freak'a ????

Początkowo siedział naprzeciw mnie, ale w pewnym momencie wziął krzesło i przystawił do mojego, tak że nasze kolana prawie się stykały.

- Chce być bliżej Ciebie i móc rozkoszować się Twoją bliskością - szkoda tylko że nie chciał się nią rozkoszować, gdy siedziałam przy stoliku czując się jak kosmita, pijąc drinka za drinkiem, zastanawiając się o czym tak konwersuje z szefem, podstawiając w ich usta najbardziej abstrakcyjne dialogi.

Zaczął się taniec godowy, łypał na mnie niczym na bezbronną sarenkę. Alkohol powoli zaczynał szumieć mi w głowie, a nie doczłapaliśmy się nawet na koncert.

Patrząc na kwotę widniejącą na rachunku prawie dostałam zawału, gorączkowo przeliczając stan środków na koncie. Wilk jednak dobitnie dał mi odczuć, że poczuł się urażony pomysłem, że mogłabym w ogóle chcieć za siebie zapłacić.

Tego wieczoru miałam nastrój na założenie sukienki, niestety musiałam porzucić trampki na rzecz obcasów. Po kilku godzinach czułam, że odpadają mi raciczki, jednak starałam się stąpać z uśmiechem nie zdradzającym uczucia palących żywym ogniem stóp.

Koncert jak to koncert, opóźniał się, postanowiliśmy więc usiąść przy barze. Zaczęło się mieszanie wszelkiej maści drinków, które z kolei przyniosły stan wesołego wstawienia. Czułam, że przy niektórych słowach lekko plącze mi się język.

Wilk dobre 40 minut taplał się w swojej zajebistości, pokazywał sztuczki barmance oraz innym zgromadzonym przy barze osobom. Patrząc na niego dałabym sobie uciąć rękę, że w czasach szkolnych oraz studenckich pełnił funkcję grupowego błazna. Poczułam się zażenowana.

Po jednym z przedostatnich drinków Wilk przestał się kontrolować. Opowiedział o swoich problemach z kokainą: "wyobrażasz sobie, że w moim nosie był średniej klasy nowy samochód z salonu?" oraz wyznał, że jest seksoholikiem. Gdybym była w ukrytej kamerze, dostarczyłabym widzom jedną z bardziej zaszokowanych i dramatycznych min jaką widzieli. Tego jeszcze nie grali.

- Bo wiesz Słońce, to nie jest tak, że ja po prostu lubię czy kocham seks i mógłbym cały czas. Ja muszę. Tak jak będę musiał dzisiaj w nocy. Ja nie wrócę do domu, dopóki kogoś nie przyprowadzę. Nawet gdyby mieli zamknąć wszystkie kluby, nawet gdybym miał wydać ostatnie pieniądze, gdybym miał błagać i skomleć. Nie mogę wrócić sam do domu. Nie zasnę, dopóki obok mojego nie spocznie ciało w którym przed chwilą byłem.

Patrzyłam na niego. Nie wiedziałam co powiedzieć, a uwierzcie, że zdarza mi się to niezmiernie rzadko.

- Ty wyglądasz na dobrą w te klocki. Założę się, że rewelacyjnie się bzykasz. Widzę to po Twoich oczach. Jest w nich dzikość. W sumie..... Ty jesteś wolna, ja jestem wolny, sytuacja win- win. A może się w sobie zakochamy, może przy Tobie wyleczę się z nałogu ? - Seriously???? Definitywnie czytał Greya!

Po tych słowach ujął moją prawą nogę i założył ją na swoje. Ulgą było ją rozprostować, szkoda tylko, że w takich okolicznościach. Posłałam mu najbardziej promienny i słodki uśmiech na jaki było mnie stać.

- Jeżeli nie lubisz sado maso to radziłabym Ci zostawić moją nogę w spokoju, chyba że pragniesz mojego obcasa w swoim kroczu. - puścił od razu, nerwowo chrząkając poprawił oprawki drogich okularów.

W mojej głowie szybka matematyka. Co zrobić? Stopy paliły mnie tak, że nie byłam w stanie chodzić. Alkohol też nie ułatwiał chodzenia. Za chwilę miał zacząć się koncert. 

Wobec powyższych okoliczności stwierdziłam, że czas zastosować wariant (nazwany na cześć piosenki Ich Troje) - "Razem, a jednak osobno". Kiedy randka utkwi w martwym punkcie, ale nie masz zamiaru zmieniać lokalu czy wracać do domu, zaczynasz zachowywać się jakbyś była ze znajomymi, tak więc ja wylądowałam w ogródku na papierosie, on szukał ofiar na parkiecie. Nie minęło 10 minut, a do mnie przysiadło się 3 wysokich, opalonych obcokrajowców. Po pozytywnej weryfikacji czy nie są Kebabiksami pogrążyliśmy się w rozmowie. Nagle zjawia się Wilk poliglota. I co robi? Odbija mi target! Zaczyna rozmawiać z nimi po hiszpańsku. Z moimi dupeczkami pocieszenia! Mam ochotę tupnąć nóżką. Wilk pokazuje im sztuczki. Wilk bawi ich hiszpańskimi piosenkami. Wilk bierze od nich numery telefonów. Hmmm....czyżby Wilk był bi?

Stwierdziłam, że czas odbić od kółeczka wzajemnej adoracji Gringos. Wracając z toalety wpadam na mężczyznę precjozo. Wysoka, blond wersja Johny'ego Depp'a, w okrągłych oprawkach okularów, w dłuższych, kręconych włosach. Staje, uśmiecha się i przeszywa mnie spojrzeniem. Wiecie........tym spojrzeniem po którym krew zaczyna Ci pulsować w całym ciele. Zaczynamy rozmawiać. Nie czuję już palących stóp. Nie słyszę muzyki. Nie myślę o niczym. Nie myślę o Wilku. To był błąd. Wilk myślał o mnie.

- Ej Stary, słuchaj, jakby Ci to powiedzieć, jesteśmy tutaj razem. - ze stanu śliniącej się  Ameby wyrywa mnie szorstki głos Wilka.

- W takim razie gratulacje, bo jesteś z najpiękniejszą dziewczyną w tym klubie. Bawcie się dobrze. - rzuca mi łagodny, lekko smutny uśmiech i odchodzi.

I nie wiem co robić, następuje dramat głównej bohaterki, już słyszę chór, czy biec za nim krzyczeć "mój Ci on"? Czy zadusić Wilka? Czego bym nie zrobiła, słabo wyjdzie. Przychodzę do klubu z jednym kolesiem, gonię za drugim.

- Wielkie dzięki - rzuciłam z  krzywym uśmieszkiem.

- Najpiękniejszą dziewczyna w klubie....aaaaa...widzę, że się na to złapałaś, jak młody pelikan. A miałem Cię za inteligentną i oczytaną laskę. - Wilk posłał mi pogardliwe spojrzenie.

Wreszcie zaczął się koncert, ja wiłam się ledwo stojąc w wysokich butach, Wilk raz próbował robić za mój filar, a to niby "szedł pod scenę", ale ja wiem, że polował na pogrążone w tańcu łanie. Nigdzie nie widziałam twarzy Johnego Mielonego :( Przepadło. W pewnym momencie poczułam zmęczenie, Wilk zaczynał się łasić.

- To jak zamawiamy taksówkę, wysadzę Cię gdzieś po drodze? - zapytałam półprzytomna.

Chodź do mnie - Wilk objął mnie ramieniem - Po co będziesz jechała do siebie? Mam duuuuże, mega wygodne łóżko, do tego mieszkam w zagłębiu rewelacyjnych knajp, więc jutro rano zabiorę Cię gdzieś na śniadanie, co powiesz na Aioli?

- Dzisiejszej nocy będę spała sama. - spokojnie stwierdziłam kładąc obolałą głowę na jego ramieniu.

- Ale wiesz, że ja nie będę spał, dopóki kogoś nie przyprowadzę ze sobą. Jesteś pewna, że nie chcesz skorzystać z mojego zaproszenia?  - przyciągnął do siebie bliżej i zaczął gładzić moje włosy - Może chociaż dostanę buzi na dobranoc? - roześmiał się cicho.

- Dziękuję, ale nie. - bawiłam się jego włosami - Trzymaj się. Owocnych łowów życzę.

Wyjęłam telefon by zadzwonić po taksówkę, wskazówki dawno przekroczyły 6 rano, mogłam więc wrócić normalnym, dziennym autobusem. Obejrzałam się za siebie. Wilk krążył między pozostałymi na parkiecie niedobitkami. Było w tym coś smutnego.

Po tym spotkaniu widziałam Wilka jeszcze nie raz. Wpadaliśmy na siebie w pijalniach i klubach. Kilka razy tańczyliśmy razem, piliśmy drinki, poznawał moje koleżanki, z jedną nawet wymienił się płynami. Gdy się widzimy zawsze już z daleka kiwamy sobie głowami. Oboje jesteśmy myśliwymi, tylko, że każde z nas poluje na inną zwierzynę. On szuka szybkich, intensywnych doznań. Ja szukam kogoś na poważnie. Każde z nas szanuje swoją autonomię. Spotkamy się pewnie jeszcze nie raz. On, z partnerkami przelewającymi się przez ręce, ja z amantami, po wieczorze z którymi nic mi nie zostanie. Oboje tak samo bezradni.


Buziaki,
Wasza Waćpanna


poniedziałek, 19 września 2016

Ten pierwszy raz

Ten pierwszy raz, kiedy jesteś tak pijana, że nie dasz rady wrócić do domu.
Ten pierwszy raz, kiedy płaczesz mu do słuchawki żeby po  Ciebie przyjechał.
Ten pierwszy raz, gdy urywa Ci się film i nie jesteś w stanie powiedzieć jak się zachowywałaś i co mówiłaś.
Ten pierwszy raz, gdy nie lubisz siebie i jesteś na siebie zła.
Ten pierwszy raz, kiedy on nie zasypia przytulony do Ciebie.
Ten pierwszy raz, gdy po przebudzeniu on Cię nie całuje.
Ten pierwszy raz, gdy prosisz go o wodę, a on mówi "jest w lodówce, weź ją sobie" zamiast z uśmiechem podać Ci szklankę,
Ten pierwszy raz, kiedy rozmowa z nim boli, a obojętność tnie Cię niczym noże.
Ten pierwszy raz, kiedy on twierdzi, że nie wie czy chce się z Tobą dalej spotykać.
Ten pierwszy raz, gdy z wielką starannością on pakuje rzeczy, które zostawiłaś u niego w mieszkaniu, z dokładnością co do jednej gumki do włosów.
Ten pierwszy raz, kiedy on patrzy na Ciebie z politowaniem.
Ten pierwszy raz, gdy żegnając się z Tobą stoi metr od Ciebie i mówi Ci cześć.
Ten pierwszy raz, kiedy widzisz go ostatni raz w swoim życiu.
Ten pierwszy raz, zdajesz sobie sprawę, że to Ty wszystko koncertowo spierdo***ś.

środa, 17 sierpnia 2016

High Hopes

 Ilość odbytych randeczek: 85/100



Faceci zakochują się w tym co widzą, a kobiety w tym co słyszą, dlatego one się malują, a oni kłamią.

W dzisiejszych czasach można odczuć presję wyglądu. Jesteśmy pokoleniem, które uwierzyło w piękne kłamstwa. Alternatywne życie wykreowane na instagramie, sweet focie na fejsie, filtry na snapchacie czy klasyka gatunku czyli retusz zdjęć w programie Photoshop. Niektórzy chłoną te obrazy i nie dociera do nich, że to co widzimy w internecie nie jest tożsame z tym co możemy zobaczyć na żywo. Apetyt rośnie w miarę lajkowanych fanpejdży i przeglądanych blogów.

Panowie chcą niewiasty o nieskazitelnej skórze, wielkich ustach, wielkich oczach pokrytych wachlarzem rzęs. Przecież są takie dziewczyny, przecież followują je na insta. Ale nikt nie pomyśli, że skóra na zdjęciu jest gładka od odpowiedniego naświetlenia/filtru, usta optycznie powiększyła konturówka, rzęsy przedłużono metodą 3:1, a oczy są wielkie ponieważ selfie zostało zrobione z tzw. "poziomu robienia gały" czyli z góry.

Owszem, są też śliczne dziewczyny obdarzone przez naturę wymienionymi wyżej atrybutami, ale to raczej wyjątki, a nie reguła.

Bycie kobietą w dzisiejszych czasach to nieustanne bycie ocenianą, przez inne kobiety, przez mężczyzn, przez media, ludzi z branży modowej. Obecnie dziewczyna w rozmiarze 40 może usłyszeć, że jest spaślakiem.

Dzisiaj w drodze do pracy przeglądałam sobie Facebooka, ktoś ze znajomych umieścił na wallu "artykuł" z Papilot.pl pod kuszącym tytułem " 7 szczegółów wyglądu których u siebie nie zauważasz, a które facetów obrzydzają". Zaciekawiona wyświetliłam tę ambitną publikację. Opatrzono ją hasłami "zaniedbana kobieta", "co przeszkadza facetom w wyglądzie kobiet", "brzydka kobieta" co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu,że to będzie mocny materiał. Uwaga, uwaga, na czym wg mężczyzn owe zaniedbanie polegało:

  • Zgrubienia na paznokciach u nóg
  • Wystający pępek "guzik"
  • Krosty na plecach. Tu rozbawił mnie komentarz niejakiego Marka (podejrzewam, że fikcyjnego, wykreowanego na potrzeby "artykułu"): "Skoro tak bardzo dbacie o twarz i przejmujecie się każdą krostką, to tam też spójrzcie". Pozdrawiam Marku, postaram się przed kolejną randką obrócić głowę jak dziewczynka z "Egzorcysty" o 180 stopni by zobaczyć czy jakieś obrzydliwe krostki nie zdobią moich samiczych pleców.
  • Zadarty Nos
  • Nierówne brwi - "Wydaje mi się, że to efekt oszczędności, bo zamiast oddać się w ręce profesjonalisty skubiecie same i to jak popadnie" - ocenił Adam. Drogi Adamie, reguluję sobie brwi co drugi dzień, nie wiem czy po 3 wizytach tygodniowo w brow barze pensja starczyła by mi na coś innego niż rachunki.
  • Bardzo wąskie usta
  • Włosy od pępka do łona ( "ścieżka do Leszka"?)

O ile włosy można wydepilować, krosty wycisnąć, tak w przypadku nosa, ust czy pępka konieczna jest interwencja chirurga. Stara maksyma "bądź sobą" czy "naturalne piękno", można zastąpić "bądź sobą tylko wtedy gdy jesteś piękny".

Dzisiejsi socjologowie już dawno zauważyli, że ciało dla millenialsów jest najważniejszym aspektem wyrazu. Tatuaże, kult szczupłości, fit styl życia coraz szerzej propagowany w social mediach i na świecie, to sposób na zabranie głosu, na pokazanie że się liczysz. No i oczywiście, na zdobycie jakże cennych lajków.

Spotkałam się kiedyś z jednym pilotem. Spotkanie przebiegało w miłej atmosferze, jednak nie czułam się w pełni komfortowo, ponieważ druga strona była bardzo skupiona na obserwowaniu mnie, moich dłoni, wręcz mnie prześwietlała. Czułam się jak klacz na wystawie. On wydawał się entuzjastycznie nastawiony, pojawiły się luźne plany ( to zawsze dla mnie niepokojące zjawisko na pierwszym spotkaniu), kilka razy zauważył, że z czasem się dotrzemy, bo na razie się poznajemy. W trakcie spotkania narzekał na swoje poprzednie randki. Był zgorszony nieaktualnymi fotkami, innym kolorem włosów niż było na profilowym czy tuszą. Opowiedział historię, gdzie umówił się z dziewczyną, rozmawiał z nią przez telefon i nie mógł jej znaleźć, okazało się, że stała tuż przed nim, tylko była grubsza niż na fotkach. Po spotkaniu odwiózł mnie do domu. Była to jedna z najgorszych przejażdżek w moim życiu,zbyt duża prędkość w terenie zabudowanym, wyprzedzanie na trzeciego, siedzenie na ogonie samochodom przed nami. Nigdy tak szybko nie wróciłam z centrum do domu. Po 30 minutach dostałam wiadomość, pełną rozgoryczenia, że jestem taka sama jak wszystkie, bo moja buzia wyglądała inaczej na zdjęciach, a brwi w rzeczywistości nie były tak gęste (czemu artykuł z papilota trafił do mnie tak późno, łaaaaj?!) i że ma dosyć oszustek. Tak więc podróż do domu okazała się zadaną mi pokutą. #smuteg

Serio? Widząc selfie lasek na facebooku, Tinderze czy innych portalach liczycie, że 24/h na dobę chodzą z rozdziawionymi ustami pozując a'la Anja Rubik, z dziubkiem albo słodką minką?
Zdjęcia mają wydobywać z nas to co najlepsze, wrzucamy przecież tylko te dobre, a nie przeciętne czy gorsze. Zresztą ludzie są w 3d, a nie w płaskim obrazie. Na podstawie zdjęć możesz ocenić budowę sylwetki (rozstaw, proporcje, z oszacowaniem wagi może być ciężej), kształt buzi, nosa, ust. To przecież tylko wrażenie. Dopiero widząc tę osobę na żywo obserwujesz mimikę i zachowania i możesz dokonać obiektywnej oceny.

Jak rozmawiałam z kolegami, kiedy jarali się jakąś laską poznaną przez internet przeważnie zostawałam bombardowana peanami na cześć dziewczyny ze zdjęcia. Pytałam wtedy, czy nie miała więcej fotek, drążyłam czemu pokazuje mi akurat to. W odpowiedzi przeważnie słyszałam: "aaaa, bo to jest najlepsze, tu wyszła idealnie tak jak lubię". Tak, mój kumpel właśnie fundował sobie jednokierunkowy bilet w pierwszej klasie pociągu zwanego Rozczarowaniem. Na podstawie jednego zdjęcia spośród kilku budował sobie obraz drugiej osoby. Wyobrażenie przecież rzadko kiedy pokrywa się z rzeczywistością, gdyby było inaczej nazywalibyśmy je faktem.

Byłam na wielu randkach, często zdarzało się tak, że facet w realu był w "gorszej kondycji" niż ten z fot zamieszczanych na aplikacji. Kilka razy też niepozorny na fotach samiec okazywał się naprawdę atrakcyjny w rzeczywistości, czym wprawiał mnie w zdumienie. Dwa razy zdarzyło mi się, że moja randka nie przypominała siebie ze zdjęć. Raz, pewien pan umieścił zdjęcia sprzed kilkunastu lat, jak się później okazało, zostały wykonane w podróży poślubnej kiedy był moim równolatkiem (to spotkanie nie wlicza się do puli randek), innym zaś razem mój Brodaty Drwal z aplikacji, okazał się Hamerykańskim Drwalem w rozmiarze XXL. Nie, w trakcie pisania fakt, że mężczyzna wstawił same selfie nie wydawał mi się podejrzany. Nie przypuszczałam, że będzie miał coś do ukrycia, odebrałam to jako znak naszych czasów. Na spotkaniu lekko się zdziwiłam, ale doszłam do wniosku, że nie można oceniać ludzi po wyglądzie.

Spotykając się z osobami z netu trzeba przewidywać pewne kwestie. Wiedzieć, że zawsze możliwe są dwa scenariusze. Albo wyjdzie albo nie wyjdzie. Kiedy wyzbędziesz się oczekiwań przed pierwszym spotkaniem będzie Ci od razu lżej co wpłynie na sam przebieg spotkania.

Miłego tygodnia i wielu miłych randeczek.

Buziaki,

Wasza Waćpanna

P.s: Tytuł posta odnosi się do piosenki Franka Sinatry ;) Uwielbiam jego twórczość.

niedziela, 24 lipca 2016

Wiślarze czyli Vistula Boys.

Lipiec powoli zmierza ku końcowi. Wakacje w pełni, tak inne od tych sprzed roku, na których wspomnienie na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.

Tonę w pracy, w sesjach terapeutycznych i coachingowych, a także w książkach i serialach do nadrobienia. Moje życie jest spokojne, zaplanowane i przewidywalne. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie ma dram, nie ma innych facetów. Usunęłam wszystkie możliwe aplikacje i zaprzestałam randkowania na jakiś czas. Nadszedł ten moment kiedy czuję, że mam przesyt, że obecność na Tinderze, Happn i innych sprawia, że stoje w miejscu. Zresztą nastąpiła już pewna dewaluacja apek randkowych. Tinder w tym momencie to nie to samo co jeszcze rok temu, apka spowszedniała, zrobiła się dostępna również dla Januszy i Sebiksów.

Oprócz tego irytował mnie fakt, że wszyscy Tinderowicze, jak jeden mąż proponowali ekonomiczną randkę nad Wisłą. Ta grupa dostała roboczą nazwę „Wiślarze”. Ta frakcja to wakacyjna, statyczna odmiana Spacerowicza. Kiedy usłyszysz niedbale rzucone „to chodźmy może nad Wisłę”, nawet nie licz na piwo w jednym z kłębiących się przy schodkach czy na plaży pubów. To zaproszenie obejmuje melanż na piasku z własnoręcznie przyniesionym alko. Na słońcu. Znam doskonale ten typ i wiem jak się kończą takie spotkania. Możesz być pewna, że kolejnym spotkaniem będzie spacer, a jak nawet jakimś wylądujecie na kawie czy w knajpie to za siebie zapłacisz sama. Bardzo prawdopodobne, że jeszcze w trakcie spotkania, kiedy skończy wam się piwo Wiślarz oznajmi, że nie ma więcej pieniędzy, zapomniał portfela, albo słabo się przygotował czy życie takie krótkie, a pić się chce, ewentualnie wymownie podkreśli „teraz Twoja kolej”. Jeżeli palisz papierosy to przygotuj się, że będzie wyciągał ręce po cudzesy tak ochoczo jak  uchodźca po socjal, no bo przecież on pali tylko do alkoholu nie na co dzień.

Lubię uskuteczniać plenerowe akcje, ale z moimi znajomymi, wieczorem, gdy najpierw pijemy winko, a potem wesoło wstawieni densimy na densflorze. W nadwiślańskich klubach cudowna jest ich mnogość, to taka Mazowiecka bez tracenia czasu na kolejki przez selekcję. Niestety typ Wiślarza nie tańczy, „wiesz nie chodzę do klubów, to nie dla mnie/nie mój styl”. Kiedy alkohol wprawi Cię w dobry nastrój i będziesz chciała wyciągnąć go na parkiet usłyszysz „to może idź sobie sama zatańcz, ja popilnuje nam miejscówki i naszego alko”.

Wiślarz nie ma również zainteresowań i pasji, jest bezbarwny, nijaki. Nie usłyszysz w jego tonie entuzjazmu, nawet jeżeli wypowiada się o czymś co podobno bardzo lubi. W trakcie spotkania możesz odnieść wrażenie, że zachowuje się jakby został zesłany na spotkanie z Tobą, wiesz, łagry albo randka z kobietą

Wyżej wymieniony osobnik z dumą będzie obnosił się swoją ekonomiczną zaradnością. Przyzna, że nie kupuje ubrań, kupuje mu je mama albo dostaje je w prezencie, bez krępacji oświadczy, że czasami gdy spodoba mu się część garderoby członka rodziny czy znajomego to się go najzwyczajniej w świecie pyta czy może ją sobie wziąć. 

Przygotuj się również na wykład o tym, że „koszty utrzymania w Warszawie są skandalicznie wysokie, a egzystowanie w Łukowie to bajka. Na szczęście są takie miejsca jak to gdzie można przyjść za darmo, a tak poza tym to do czego to podobne by miejsca takie jak Starbucks miały rację bytu, nie dość, że kawa kosztuje kilkanaście złotych to samemu trzeba ją sobie odebrać, nikt nie podejdzie do stolika i nie przyjmie zamówienia. To tak jak z tymi wszystkimi hipsterskimi knajpami, płacisz za wystrój, bo nie oszukujmy się takie jedzenie to i ja bym sam zrobił. W dodatku te porcyjki takie skromne, no daj spokój, 26 złoty za puree z buraka?????Pewnie to te eko, vege i inne zboczeństwa ”.
Przy zejściu na tematy relacji odkryjesz, że naszemu Wiślarzowi nie układa się z płcią piękną. Maksymalnie był w jednym związku, ale ogólnie ma kłopoty z kobietami ponieważ są roszczeniowe i mają bardzo wysokie wymagania. A do tego kłamią. Zwodzą. Nie wiadomo o co im chodzi. Nudzą się i chciałaby nie wiadomo czego (żeby facet okazał im chociaż odrobinę  zainteresowania i włożył ciut wysiłku w organizację spotkania).

Omiotłam wzrokiem propozycje spotkań w tym jedynym, niepowtarzalnym miejscu. O nie, nie, nie, nie tym razem Panowie, tak się nie bawimy.

Bardzo chętnie się z Tobą umówię, ale preferowałabym kawkę, nie przepadam za alko ;-)

Entuzjazm moich rozmówców słabnie. Kawa kosztuje.

To jeszcze zgadamy się co do terminu, mam kilka rzeczy w tym tygodniu – odpisuje jeden z nich. Doświadczenie nauczyło mnie, że często ten zwrot w słowniku mężczyzn oznacza rozmyśliłem się/straciłem ochotę na spotkanie.


Trafiony, zatopiony – myślę sobie i kciukiem delikatnie naciskam przycisk usuń aplikację widniejący na ekranie mojego smartfona.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Jutro pójdziemy na randkę

Dziś miałbyś 27 urodziny.

Miałbyś, gdyby tamta noc nie skończyła się tak tragicznie.

Znałam Cię z widzenia z liceum, przez te 3 lata wymieniliśmy może kilkadziesiąt zdań.

Zawsze było Cię wszędzie pełno, zawsze w damskim towarzystwie.

Za czasów studenckich wpadałam na Ciebie na imprezach, przeważnie w najgorszych momentach mojego życia, nie inaczej było tym razem.

Oboje topiliśmy swoje demony w alkoholu. Tej nocy Ty się bałeś, że źle skończysz. Mówiłeś, że wiesz, że coś jest nie tak, że powoli tracisz rozum, że boisz się, że to kwestia kilku lat, a wylądujesz w zakładzie.

Jak okrutnie brzmią czytane te słowa, gdy ma się świadomość jak wyglądał finał.

Mimo swoich lęków i problemów znalazłeś jeszcze wystarczająco dużo energii by wysłuchać tego co mnie gryzie.

Nie bawiłam się z Tobą od razu, minęło kilka godzin, wylało się istne morze alkoholu, odbyliśmy pielgrzymkę do pubu i kilku klubów. W końcu znaleźliśmy się przy jednym stoliku, siedząc bardzo blisko siebie na barowych stołkach. Gdy mówiłeś do mnie, Twój oddech łaskotał mnie po szyi, a bliskość Twojej twarzy obok mojej wręcz mnie elektryzowała.

- Wiesz, stać Cię na więcej, mówię Ci. Gdy ludzie się kochają i zależy im na sobie, nie robią przerwy. Skończ to i już do niego nie wracaj. Potrzebujesz faceta, a nie tchórza. Po takim czymś nie można do kogoś wrócić. Nie rób tego sobie i nie rób tego mi. Lubię Cię, jesteś fajna, wiesz? – mówiąc to bawiłeś się moimi włosami, wciągając nozdrzami zapach nikotyny i moich perfum – Dlatego pokażę Ci jak to powinno wyglądać. Jutro idziemy na randkę. Zdecydowanie. A teraz idziemy na parkiet.

Nie wiem czy to był wasz kodeks honorowy trzech muszkieterów, który zawsze nakazywał pocieszać przyjaciółki waszych kumpli czy naprawdę wtedy chciałeś mnie gdzieś zabrać. Wszyscy wiemy, że stałość nie była Twoją mocną stroną. Mówiłeś, że kobiety są Twoją pasją.

Reszta potoczyła się lawinowo. Nie było innych osób na parkiecie. Byliśmy tylko my. Pijani nie tylko alkoholem, ale młodością i własną witalnością. Jedną ręką trzymałeś mnie mocno przy sobie, drugą bawiłeś się moimi włosami. Może z boku wyglądaliśmy kuriozalnie, wirując po całym parkiecie, ale w tamtym momencie byliśmy w swoim własnym świecie, na swoim prywatnym dwuosobowym melanżu. Niczym sklejeni super glue wiliśmy się w rytm latynoskiej muzyki.

Poszłam do łazienki poprawić makijaż. Twarze mijanych osób zdradzały wczesne godziny poranne. Zmęczeni, zmelanżowani warszawscy zombie z oczami spoglądającymi sennie przed siebie. Stałam przed lustrem malując usta i wtedy w odbiciu ujrzałam Ciebie. Przestraszyłeś mnie. Powiedziałam, że to damska łazienka, z błyskiem w oku spytałeś „ co z tego?”. Powiedziałam, że nie możesz tutaj przebywać. Odparłeś, że dla niegrzecznych chłopców nie ma zasad po czym podszedłeś i przyciągnąłeś mnie do siebie za włosy, musnąłeś ustami i popchnąłeś na ścianę. Kąsałeś moją szyję i usta, jednocześnie owijając sobie moje długie włosy wokół nadgarstka. Trwało to dłuższą chwilę, zanim któreś z nas nie przypomniało sobie, że przecież nie jesteśmy tu sami tylko ze znajomymi.

Skończyliśmy u Gesslera. Nie powinniśmy już więcej pić. Ja kupiłam Ci to ostatnie piwo. Nawet nie wiesz jak bardzo tego żałuję.

Wysiedliśmy z SKM. Szepczesz mi do ucha. Potem idziemy we troje. Mówię Ci żebyś nie szedł tak blisko torów. Ty się śmiejesz. Mówisz mi, że ja się wszystkiego boję, że boję się życia. Idziemy nadal.

Nagle Ciebie nie ma. Proszę Cię żebyś sobie nie żartował bo to nie jest śmieszne. Słyszę tylko „nie podchodź”, ale idę niczym ćma do światła, zahipnotyzowana, nie mam kontroli nad swoimi nogami, które wciąż prą do przodu, mózg już podpowiada co tam znajdę, ale ja nie wierzę, nie chcę mu wierzyć. I widzę Twoje nieruchome, nienaturalnie wygięte ciało na torach. I krew. I mój szok. I zdaję sobie sprawę, że Cię nie ma i nie będzie już. Że byłam ostatnią kobietą której usta całowałeś. Że nigdzie jutro nie pójdziemy. I potem była już tylko cisza. I Ci wszyscy ludzie. I zimne, surowe wnętrze karetki. I mój krzyk, że czemu to ja jestem w karetce jak to Tobie trzeba pomóc.

- Ale proszę Pani, kolega nie żyje, nie możemy mu już pomóc, bardzo mi przykro.

I tyle pamiętam.

Gdy odzyskałam świadomość, otumaniona koktajlem z wypitego tamtej nocy alkoholu i leków psychotropowych podanych mi w szpitalu nie poznawałam własnego odbicia w lustrze. Sam widok doprowadził mnie do płaczu. Przypominałam zjawę. Szara twarz, mascara z rzęs zamieniła się w kilkadziesiąt czarnych kropek pokrywających moją twarz niczym piegi. Czerwone oczy niczym u demona, powieki opuchnięte tak bardzo, że samo ich otwieranie sprawiało niezmierny ból.

Wypłakałam tyle łez, że na Twoim pogrzebie byłam stoicko spokojna. W momencie gdy chowano Twoje ciało w trumnie przypomniałam sobie słowa wyszeptane do mnie chwilę przed śmiercią. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
Czasami wchodzę na Twojego facebooka, czytam posty, zaśmiewam się z Twoich opisów i odpowiedzi. Pod Twoim ostatnim zdjęciem zrobionym tego wieczoru 111 komentarzy. Wirtualne znicze. Ciarki przechodzą mnie gdy otwieram zakładkę z cytatami, po policzku ciekną łzy.

„Komu dzwonią, temu dzwonią
Mnie nie dzwoni żaden dzwon
Bo takiemu pijakowi 
Jakie życie taki zgon

Bo takiemu pijakowi 
Jakie życie taki zgon

W piwnicy mnie pochowajcie 
W piwnicy mnie kopcie grób
A głowę mi obracajcie
Tam, gdzie jest od beczki szpunt

A głowę mi obracajcie
Tam, gdzie jest od beczki szpunt

Księdza do mnie nie wołajcie 
Niech nie robi zbędnych szop 
Tylko ty mi przyjacielu
Spirytusem głowę skrop

Tylko ty mi przyjacielu
Spirytusem głowę skrop

W jedną rękę kielich dajcie
W drugą rękę wina dzban 
I nade mną zaśpiewajcie: 
Umarł pijak, ale pan

I nad grobem zaśpiewajcie: 
Umarł pijak, ale pan”

Nie wiem czemu dopiero po ponad 9 miesiącach posłuchałam Twoich rad z tamtego wieczoru. W końcu pokonałam strach przed samotnością. Zostawiłam go. Odżyłam.


Waćpanna




poniedziałek, 13 czerwca 2016

Waćpanny Samców Przegląd Własny vol. 1 KORPOSZCZUREK

Witajcie Kochani!
Ten cykl został przeniesiony z poprzedniego bloga jakburak.pl.
Był to pierwszy blog, który prowadziłam  z 3 niesamowitymi dziewczynami. Opisywałyśmy tam nieudane randki i samcze zachowania, które należało tępić.  Blog był jak moje internetowe dziecko, niestety w pewnym momencie każda z nas poszła w inną stronę. I tak powstało Sto Randek :)

Poniższy wpis był pierwszym jaki kiedykolwiek zamieściłam. Korposzczurek był moją 6 ze stu randek, jak sami przeczytacie niezbyt udaną :) Miłej lektury!

To jeden z tych mężczyzn, który nie jest ani przesadnie przystojny, zabawny czy inteligentny. Na co dzień nie wyróżnia się zbyt szczególnie. Dopóki nie zechce na Ciebie zapolować. Wtedy staje na głowie, odrabia pracę domową pt. czym by Cię tu zachwycić i zwabić do miejsca, w które zabiera każdą swoją ofiarę – swojego wypasionego apartamentu.
Poznałam go na Tinderze. Akurat wróciłam z imprezy i miałam meeeeeeega kaca; akurat tak się złożyło, że oboje nie mogliśmy spać i buszowaliśmy w internetach. Zagadał czy nie znamy się z Syreniego Śpiewu (such a cliché). Postanowiliśmy wspólnie dogorywać po intensywnym Halloween (u mnie tak bardzo intensywnym, że do dziś nie jestem sobie w stanie przypomnieć gdzie i z kim byłam).
Po kilku godzinach pisania dostałam propozycję wspólnej walki z kacem w jednej z bardziej modnych knajp w stolicy. Znudzona i spragniona, po dłuższej chwili się zgodziłam, w końcu klina trzeba zwalczać klinem! To był jeden z tych dni, kiedy nieważne, co na siebie założysz, to i tak czujesz, że cały świat Ci sprzyja i nawet w wyciągniętym dresie mogłabyś podbijać nie tylko państwa, ale również całe kontynenty. Nie wysilałam się za bardzo, głowa mi eksplodowała i nie czułam się zbyt nakręcona na moją randkę. Ubrałam dżinsy, obcisły t-shirt i luźno opadający, rozpinany sweter.
Już po samym sposobie pisania jawił mi się jako władczy samiec, który lubi imponować kobietom i zawsze jest Panem sytuacji. Wydawało mi się to bardzo kuszące, zwłaszcza po ostatnim związku, w którym to ja musiałam wychodzić z inicjatywą i planować wszystko, nawet rocznicowe kolacje czy wyprawy na zakupy przed wypadem na narty. Na spotkanie przyszedł przed czasem, ja jak zwykle spóźniłam się kilka minut. Nienawidzę być pierwsza, lubię kiedy piszą mi sms „za ile będziesz? ” albo „już jestem, chodź szybciej do mnie”. Stał wyraźnie zniecierpliwiony, z marsową miną, nerwowo poprawiając swój szalik. Gdy zobaczył, że się zbliżam, rozpoczął swój teatr, a na twarzy pojawił się uwodzicielski uśmiech. Zdziwiło mnie, że idąc do kawiarni zarzucił mi, że się nim nie interesuję. To była trzecia (trzecia jego mać) minuta spotkania! A ja, proszę pana, gdy chodzę to nie mam podzielnej uwagi i wszystko mnie rozprasza, więc mogę się patrzeć na różne strony, ale przecież go słuchałam i cały czas rozmawialiśmy.
Raczyliśmy się drinkami, a jego krzesło przesuwało się coraz bliżej mojego. Opowiadał dużo o swojej korpo, o tym jaki jest potrzebny i nieoceniony, jakich genialnych rzeczy ostatnio dokonał i ile premii przytulił. Taniec godowy na najwyższych obrotach. Było mi niedobrze, nie wiedziałam czy to przez kaca, czy może przez niego. Cały czas wymachiwał mi przed twarzą swoim markowym zegarkiem – dla mnie zmaterializowaniem kilku moich pensji. Zszedł też na tematy szalonych imprez i the best of najbardziej zakręconych rzeczy, które zrobił w życiu. Słuchałam go skupiona, robiłam słodkie minki, uśmiechałam się, ale wiedziałam też, że to nie to. Miał w sobie taką nowobogacką manierę, skupiony na pieniądzach, gdy o czymś opowiadał podawał zawsze drobiazgowo kwoty i daję sobie też rękę uciąć, że to jedna z tych osób, które uwielbiają słowo „pieniążki”. W pewnym momencie, gdy opowiadał śmieszną imprezową anegdotę, jego ręka przykryła moją. Posłałam mu jedno z tych niedotykalskich spojrzeń: „weź tę rękę, bo Ci ją odgryzę!”. Nie zrozumiał. Próbowałam więc ją delikatnie wyjąć, ale on snuł dalej swą opowieść, niewzruszony taplał się w swojej zajebistości. W końcu dosłownie ją wyszarpnęłam. (znacie historię o kojocie uwięzionym w sidłach? tak, tę z filmu. no właśnie…) Przerwał, zmierzył mnie wzrokiem i powiedział, że jestem niedobra, co mu się niezmiernie podoba. WTF, Koleś?
Barmanka przyniosła kolejnego drinka, a Korpogwiazda coraz pewniej usiłowała stosować na mnie samcze techniki. Szkoda tylko, że bez świadomości, iż nie zmiękczą one mojego serduszka, a co dopiero mojej Bożeny( tłum. Waginy), o którą mu przecież chodziło.
Udawał bardzo skupionego, śmiał się z każdego żartu, jaki opowiadałam (mimo, iż niektóre spokojnie mogłabym oddać prowadzącemu Familiadę i byłby on z nich bardzo dumny i rad). Co jakiś czas dotykał mojego ramienia. Nagle usłyszałam propozycję, żebyśmy się gdzieś przenieśli, bo ileż można siedzieć w jednym miejscu? Ochoczo przyklasnęłam, chciałam rozprostować nogi i trochę przewietrzyć atmosferę. Kiedy spytałam jaką lokalizację obieramy na cel, usłyszałam: „Mój apartament, mam dużo dobrej whisky, możemy też zamówić coś do jedzenia”. Ponieważ alkohol krążył mi nie tylko w żyłach, ale i w mózgu naszło mnie na szczerość: „Ale to bez sensu. Chcesz mnie zwabić do swojej samczej nory, nie będziemy uprawiać seksu, bo ja nigdy nie chodzę z kimś do łóżka na pierwszym spotkaniu”. Korposzczurek miał oczy jak spodki, po jego minie widziałam zaszokowanie, niedowierzanie i skaczącego w głowie chomiczka w kołowrotku. No, to przewietrzyłam atmosferę dobitnie. Ponieważ nie wiedziałam co ze sobą zrobić, poszłam przypudrować nosek. Gdy wróciłam, absztyfikant płacił rachunek. „Och, nie uwierzysz co się stało! Gdy sobie poszłaś zacząłem myśleć o pracy i przypomniał mi się prodżekt, który muszę zrobić na ejsap, więc będę leciał. Jak wracasz? Odprowadzić Cię na autobus czy na tramwaj?”. Nie mogłam powstrzymać się od chichotu, taki był przewidywalny. Szkoda, że nie zostawił żelazka na gazie albo nie musiał reanimować złotej rybki. Kiedy wsiadałam do tramwaju rzucił mi „Do zobaczenia!”. Cóż, przecież właśnie spotkaliśmy się dwa razy: pierwszy i ostatni.
Po 2 dniach zapytał dlaczego milczę i jak moje wrażenia po spotkaniu. Najpierw oplułam tablet, potem przecierałam oczy ze zdumienia, koleś był naprawdę próżny. Odpisałam nieco ironicznym tonem, on w odwecie strzelił focha i usunął parę.
Tak oto nie stałam się samicą Korposzczurka.
#smuteczek

Buziaki, 

Waćpanna