Czym jest Projekt Sto Randek

wtorek, 29 listopada 2016

Waćpanny Samców Przegląd Własny: Randka nr 1 Detektyw

Ilość randeczek: 94/100
Parcie na związek: (już) zerowe
Efekt jojo: welcome home!
Dni na diecie: 9
Myśli o czekoladzie i cukrze i seksie: nieustanne

Wieczór w domu, końcówka okresu. Postanawiam spędzić ten czas leniwie w czterech ścianach. Odpalam świeczkę, zakładam dres i opatulam się pościelą przeistaczając się w ludzkie burrito z kołdry (tak, burrito nigdy nie pyta, burrito rozumie). Na mojej twarzy zasycha maseczka, obok leży centrum dowodzenia: tablet, laptop, komórka oraz notes, w które co chwilę wchodzi niezdarnie mój 7 miesięczny kot. Im energiczniej go próbuję przegonić, tym wytrwalej usiłuje usadowić swoje kocie cztery litery na moim komputerze. Nigdy wcześniej nie widziałam kota, który traktowałby laptopa jak szezlong. 

Czuję, że w końcu, po 11 godzinach od pobudki opanowałam kaca. Sobotni ochlej w towarzystwie bliskich powoli staje się moją nową świecką tradycją.

Słyszę dźwięk messengera, to Pan nr 93, pyta o moje samopoczucie, chwilę piszemy. Dostaję wiadomość, że zadzwoni później, bo chciałby usłyszeć mój głos. Robi mi się miło. Chociaż oboje wiemy, że nic z tego nie będzie, to utworzyliśmy sobie namiastkę związku, po którą każde z nas sięga, gdy czuje się bardziej samotnym.

Od kilku dni jestem na diecie ponieważ ostatnimi czasy pochłaniałam czekoladę, dania kuchni włoskiej oraz alkohol w ilościach hurtowych. Stwierdziłam, że nie mam flow na randkowanie, więc weekendy oprócz spotkań ze znajomymi czy nr 93 spędzałam w domu, z książkami, serialami i suto zastawionym jedzeniem stoliczkiem z IKEI. Powiecie: "prawdziwe kobiety mają krągłości", "jeśli nie zaakceptujesz siebie taką jaką jesteś, to nikt Cię nie zaakceptuje", "kochanego ciałka za wiele", "facet powinien Cię lubić taką jaką jesteś". Ja wam powiem bullshit! 

Pierwszy raz od kilku lat czekam na święta Bożego Narodzenia i rozkoszuję się całą xmasową, komercyjną otoczką, nie zliczę już ile razy na youtubie odpalałam „Last Christmas” w wersji Wham! oraz mój tegoroczny hit „Last Karakan” Zbigniewa Stonogi. Zamówiłam już część prezentów, w przyszłym tygodniu pewnie zajmę się pakowaniem, nie mam zamiaru zwlekać do ostatniej chwili i przepychać się później w centrum handlowym polując na resztki które zostały na półkach.
Tegoroczne święta będą też pierwszymi, kiedy z nikim się nie spotykam. Nie będzie wyczekiwania na prezent od NIEGO, nie usłyszę także po wigilii męskiego głosu w słuchawce, który oznajmi, że mnie mu brakuje. Będą na szczęście najbliżsi zgromadzeni przy stole, a kilka dni wcześniej zapewne będę uczestniczyła w wyjątkowo nietrzeźwej wigilii w gronie moich równolatków.

Zamyślona otwieram notes. To nie jest zwykły notes, znajduje się w nim cała lista osób z którymi się spotykałam. Zapisuję tam imię, nazwisko, wiek, czym się zajmuje oraz miejsce/miejsca w których byliśmy. Dzięki temu nie tracę rachuby, będzie to też spore ułatwienie przy pisaniu notek, bo postanowiłam trochę was wtajemniczyć w to, jak to wszystko wyglądało.
Bloga zaczęłam pisać w momencie jak miałam za sobą już 53 randki, więc nie towarzyszyliście mi od samego początku.
Dzisiaj poznacie kulisy mojej pierwszej randki. Zaczęłam z grubej rury, od początku nie były to nudne spotkania przy kawusi :D Czas poznać więc pierwszego ze stu, Pana Detektywa.

RANDKA NR 1

Tego dnia, nie pamiętam czy znużona czy szukająca wrażeń założyłam sobie Badoo – nie pamiętam ile konwersacji wtedy odbyłam, ale było ich co najmniej kilka. Jedna gorsza od drugiej. Jeżeli chodzi o apki randkowe, Badoo jest taką Polską klasy B lub nawet C, jednak o tym chyba powstanie osobny wpis.
Po mozolnej, nic nie wnoszącej do mojego życia, pisaninie zjawił się On. Bez zdjęcia profilowego, bez opisu. Za to z orężem przeczytanych książek, zainteresowań, celnych ripost i ironii. Byłam ugotowana. Inteligentni faceci imponowali mi od zawsze, a także bardzo pociągali. Tutaj sytuacja była o tyle kuriozalna, że już zaczynał mnie kręcić ktoś, kogo wygląd był owiany dla mnie tajemnicą. Palona ciekawością poprosiłam by przesłał swoje zdjęcie gdyż jest to nie fair, że on zna swojego rozmówcę, a ja nie. Usłyszałam od niego, że chętnie mi prześle zdjęcie, ale najpierw mam mu powiedzieć jak sobie go wyobrażam.
Puszczając wodze fantazji opisałam swój typ nie licząc nawet że rozmówca po drugiej stronie chociaż w 1/10 otrze się o opisane przeze mnie przymioty. Gdy odpisał, że opis w przeważającej większości się zgadza więc zasłużyłam na nagrodę, przecierałam oczy ze zdumienia. Z góry przeprosił za to, że nie ma żadnego w dobrej jakości i prześle mi jedno z tych zrobionych na biegu komórką. Chwila ładowania zdjęcia wydawała mi się trwać wiecznie. Kiedy w końcu plik się załadował, nie wierzyłam w to co widzę. Nie dość, że wyglądał normalnie, to w dodatku naprawdę był przystojny! Wysoki, opalony, dobrze zbudowany, ciemne gęste włosy, duże oczy z zawadiackim spojrzeniem, ubrany w dobrze dobrany garnitur cykał selfie w lustrze.
‚Noł łej, tacy kolesie nie siedzą w internetach’ taka była moja pierwsza myśl. Za chwilę stwierdziłam, że gdzieś muszą istnieć wyjątki potwierdzające regułę i on jest właśnie jednym z nich.
Najpierw pisaliśmy wiadomości, potem doszły telefony i sms’y. Po kilku dniach zaproponował spotkanie. Ważnym elementem była też wykonywana przez niego profesja. Ów samiec był detektywem! Pierwszą moją reakcją był maniakalny śmiech i niedowierzanie pomieszane z lekką kpiną. Po absolutnej powadze z jego strony spowodowanej tym, iż wszyscy reagują tak samo gdy mówi o swoim zawodzie, zaczęłam myśleć nad tematem.No przecież ktoś musi wykonywać ten zawód c’nie?
W NASA też nie pracują jamniki tylko ludzie. I gdy taki Dżon po 12 godzinach latania w tunelu aerodynamicznym idzie na randke ze Stejsi, w momencie poruszenia tematu zatrudnienia też pewnie jest wyszydzany i z góry traktowany jak mitoman – zaczęłam żałować mojego biednego rozmówcy. Pewnie stąd to Badoo, ciężko mu nawiązać relacje i być traktowanym poważnie – z charakterystycznym dla siebie naiwnym sposobem myślenia przyjęłam snutą przeze mnie teorię jako absolutny pewnik.
Zawód detektywa wiązał się również z nienormowanymi godzinami pracy. W ciągu dnia, gdy był w terenie bądź na akcji słał smski, kiedy był w domu dzwonił (co nigdy nie następowało przed godz. 22.00). Rozmawiało nam się dobrze, potrafiliśmy przegadać kilka dobrych godzin do 2.00 bądź 3.00 nad ranem.W końcu umówiliśmy się w centrum miasta. On był przed czasem i już zdążył wysłać mi sms i zadzwonić za ile się pojawię. Cały czas zastanawiałam się czy na miejscu będzie czekała ta sama osoba co na zdjęciu.
Czekała! Uśmiechnięta i elegancka.
Przeszliśmy powolnym spacerem do wybranej przez niego knajpy. On zamówił białe wino, ja piwo. Oczywiście kelnerka podała napoje na odwrót. Po piwie, może dwóch rozpoczęliśmy naszą nocną pielgrzymkę rozświetlonymi ulicami Warszawy. Pierwszą stacją była Małpka Express. Kupiliśmy setkę cytrynówki, papierosy i litr cydru. Cytrynówkę wypiliśmy idąc do kebaba. Następnie z kebabem udaliśmy się do parku by wypić cydr.
Rozmawialiśmy o wszystkim. Szczerze i bez zbędnego cukrowania.
Był cwaniakiem. Bad Boy’em. Należał do tego typu facetów którzy robili różne rzeczy, nawet takie z których nie są dumni. Wszystko tylko po to by dotrzeć do celu. Dla niego były to pieniądze i dobra zabawa. Był jeszcze większym hedonistą ode mnie. Od dzieciństwa przerażała go perspektywa pracy za 1600 zł, dlatego już wtedy obiecał sobie, że będzie żył inaczej i nigdy nie da się systemowi. Była chyba 2:00 w nocy, kiedy stwierdził, że zabierze mnie w fajne miejsce. Chciał jechać taksą, ale ja czułam powoli, że alkohol uderza mi do głowy i poprosiłam żebyśmy się tam przeszli, bo chciałabym wytrzeźwieć.
Środek tygodnia, samo centrum Warszawy … a miasto zrobiło się jakieś inne. Pierwszy raz widziałam prostytutki, bezdomnych rozstawiających kartony, by położyć się spać (jeden spał wraz z całym swoim dobytkiem w wielkim wózku) oraz zaczepny element.
– To tutaj – oznajmił zatrzymując się pod Marriotem.
– Żartujesz? Nie pójdę z Tobą do hotelu! – byłam szczerze oburzona.
Na jego twarzy pojawił się jeden z tych lekko bezczelnych uśmiechów, jakim potrafi Cię obdarzyć tylko ten facet, który zdaje sobie sprawę ze swojej urody i sposobu w jaki na Ciebie działa.
– Chciałabyś. Mówiłem Ci, że lubię adrenalinę. Idziemy do kasyna, Mała Syrenko. Masz dowód? – jego ton był władczy.
Mówił do mnie Mała Syrenko, zabawne i zupełnie nie sexy, prawda? Wszystko przez mój głos. Gdy pisaliśmy oznajmiłam, że jest tak dziecinny i słodziaszny, że mogłabym dubbingować bajki Disneya. Zadzwonił po chwili. I tak zostałam porównana do Ariel.
W kasynie w Mariottcie byłam pierwszy raz i z tej okazji dostałam welcome drink’a. Wiedziałam, że tej nocy nie zagram. Mam zbyt słabą psychikę i nerwy do hazardu, poza tym nie widzę w tym zabawy.
Kiedy weszliśmy na salę widziałam, że Detektyw jest w swoim żywiole. Jego twarz się zmieniła. Wyglądał jak lew który właśnie wkroczył zapolować na młode gazele. Usiedliśmy przy stole do Black Jacka. Patrzyłam jak obstawia, jak dzikimi oczami liczy karty, jak wygrywa i przegrywa. Wyglądał wręcz demonicznie, widziałam, że go to kręci. Był tak skupiony na kartach, że ja mogłabym w tym momencie nie istnieć.
Rozejrzałam się po sali. Sami hazardziści. Faceci. Prostytutka mówiąca po rosyjsku wiła się przy stołach i ruletce, niestety żaden samiec nie zwracał na nią uwagi. Zrezygnowana przyłączyła się do naszego stołu.
Straciłam poczucie czasu. Gdy wreszcie się odkuł podeszliśmy do baru na szybkiego drinka.
– Chce żebyś teraz Ty obstawiła – powiedział wpychając mi w dłonie żetony.
– Ok – odpowiedziałam bez zastanowienia.
Kiedy już znalazłam się przy ruletce emocje mnie zjadły. To już nie zabawka z dzieciństwa, z matą zrobioną z filcu, kiedy grasz, bo chcesz być najlepszy a jedyne co możesz utracić to plastikowe kuleczka w wybranym kolorze imitujące żetony. Zgłupiałam. Nie wiedziałam które pola obstawić, nie miałam pojęcia jaką wartość pieniężną mają jego żetony, nie chciałam by przeze mnie przegrał.
Widząc moje niezdecydowanie zmierzył mnie wzrokiem i wyjął żetony z moich dłoni.
– Nienawidzę niezdecydowanych ludzi, nad czym tu dumać, masz się bawić przecież to nawet nie Twój hajs – rozkładał szybko żetony w najdziwniejszych konfiguracjach na różnych polach.
Ten wieczór nie wyglądał tak jak się spodziewałam. Poczułam się trochę zmęczona, nasza eskapada trwała od ok. 7 godzin. Mieliśmy już wychodzić gdy mój towarzysz udał się do toalety. Ledwo zdążyły się za nim zamknąć drzwi a u mojego boku wyrósł ok. 40 letni Arab. Zapytał na ile wyceniam swoje usługi po czym wskazał na żetony, które miał przy sobie i spytał czy wystarczy na pokrycie wspólnej nocy. Tak, zostałam wzięta za escort girl. Na szczęście nadszedł mój wybawca.
– Wiesz, że tam było najmarniej z 5 tyś. zł? Ja bym się zastanowił na Twoim miejscu – wydawało mu się najwyraźniej, że jest zabawny.
Resztę tego spotkania pamiętam słabiej. Nie wiem czemu nie udałam się na nocny tylko skończyłam z nim w jednym z pubów. Widzę siebie, po kilku piwach. Lekko już plącze mi się język. Głowa robi się coraz cięższa. Ale właśnie wtedy więcej zaczął mówić on. Nie wiem co miał na celu, bo wszystko wyglądało tak, jakby chciał mnie do siebie zniechęcić. Zaczynał mówić o tym, że pracował w Rosji dla mafii. Że woził prostytutki do klientów. Był ochroniarzem premium. Umie się dobrze bić. Potem schodzi na tematy seksu. W jego ustach wszystko brzmi wulgarnie i odpychająco. Zaczął rozmawiać ze mną jak z kumplem.
– Jak nie przelecę chociaż jednej cipki w tygodniu to mi odpierdala i mam ciśnienie jak chuj – dumnie oznajmił.
Czułam się wręcz surrealistycznie. Halo, Halo? Czy ja może znalazłam się w powieści Doroty Masłowskiej?
Potem czekał mnie soczysty opis co się na wskutek owego ciśnienia dzieje z jego penisem i jak bardzo właściciel cierpi. Zrobiło mi się słabo, nie byłam jednak pewna czy wskutek alkoholu, czy wskutek tego co słyszę. Mała Syrenka poczuła, że tonie.
Zegar na Pałacu Kultury i Nauki wskazywał, iż zbliża się 5:00 rano. Pożegnaliśmy się. Poprosił, żebym odezwała się jak dojadę. Stały tekst. Jak każdy facet chciał mieć czyste sumienie i uspokoić się, że skoro nie odwiózł mnie do domu po spotkaniu, i tak dotarłam bezpiecznie czy przypadkiem nie padłam ofiarą gwałciciela, a info o wyłowieniu moich zwłok z Wisły nie pojawi się na stronie Wawalove (z tysiącem hejciarskich komentarzy zakompleksionych ludzi pod spodem).Przez kilka dni wymienialiśmy ze sobą sms. Znajomość umarła śmiercią naturalną.
Pamiętajcie, często jest tak, że intelektualista w necie, a burak w świecie.
Czasami osoba, z którą spotykasz się w realu może mieć w sobie zaledwie pierwiastek tej, na którą się kreowała w internecie. W cztery oczy nie napiszesz „zw” analizując strategię, wszystko jest na żywo, maski spadają.




niedziela, 20 listopada 2016

Pan Skąpiradełko

Tego dnia w pracy nic się nie działo, w ciągu pierwszych 30 minut odwaliłam całą pańszczyznę i oczekiwałam mocno spóźnionej koleżanki niedoli. Gdy się pojawiła, wyglądała jakoś inaczej, cała promieniała a w jej oku widziałam błysk. Kiedy kobieta jest w takim stanie może stać za tym tylko jedno - samiec.
Mieszkali w tym samym bloku, nie pamiętam czy poznali się w windzie, czy przez któregoś z sąsiadów. Ona była oczarowana, jego wyglądem, urokiem, hawajskimi koszulami (kompletnie nie mój styl) i grą na gitarze.
- Nie myślałam, że taki facet jest tuż pod moim nosem! Byłam już taka zrezygnowana, nie miałam na nic czasu a tu bach! Czuję, że będzie z tego coś poważniejszego- szczebiotała jak nastolatka.
Pierwsze spotkania upłynęły im głównie na spacerach po osiedlu zakończonych czasem wizytą w kiosku ruchu. Muszę dodać, że była to jedna z ostatnich srogich zim w Warszawie, przeważnie było -10, -15, kilka razy zdarzyło się -25 stopni.
Okazyjnie też, odwiedzali się w swoich mieszkaniach, najczęściej pod czujnym okiem rodziców.
Któregoś razu podczas końcowego pit stopu w kiosku ruchu, amant oznajmił, że musi kupić doładowanie za 25 zł, przy kasie zorientował się, że niestety zapomniał portfela, nie ma pojęcia jak to się mogło stać i ma ogromną prośbę czy mogła by za niego założyć pieniądze.
Założyła.
Nadszedł ważny dla niej dzień, pierwsze przedstawienie samca swoim znajomym. Przez trzy dni analizowałyśmy każdy detal stroju na tą wyjątkową okazję.
Kiedy po weekendzie spotkałyśmy się znowu jej entuzjazm przyblakł.
- Wiesz, poszliśmy na to piwo, wszyscy stwierdzili, że jest miły, pogadał z każdym a przy okazji poświęcał czas również mnie - jednak po jej minie widziałam, że coś ją bardzo gryzie.
- W takim razie Pe, w czym tkwi problem? - pociągnęłam ją za język.
- Wiesz już nie chodzi o to, że ubrał najbardziej jaskrawą koszulę w hawajskie kwiaty, założył srebrną bransoletę i nażelował włosy tak, że przypominały jeża... Zamówiłam piwo i myślałam, że on zapłaci bo przecież ja ostatnio zapłaciłam za jego doładowanie do telefonu. Kiedy wzięłam piwo on zmierzył mnie wzrokiem i spytał niemalże z wyrzutem "chyba za siebie zapłacisz?" na co ja zbaraniałam i przypomniałam, że przecież to ja ostatnio za niego założyłam i myślałam, że on postawi mi piwa i będziemy ok. A on ta rzucił szybko "oddam Ci przy okazji" i normalnie uciekł spod tego baru!No nie wiem, jakoś tak mi się przykro zrobiło - posłała mi smutną minkę.
Była to nasza pierwsza studencka praca, pracowałyśmy kilkanaście godzin w tygodniu, przeważnie po wykładach, nie zarabiałyśmy kokosów. On z kolei był starszy, miał już pełnoetatową pracę, więc jego zachowanie w stosunku do Pe było bardzo nie fair .
Minęły dwa tygodnie, kilka spotkań, a dług za doładowanie nawet nie został uregulowany. Na nieśmiałe sugestie Pe amant reagował tak samo, przytakiwał, że następnym razem odda albo zmieniał temat. Ponieważ Pe jest jedną z najłagodniejszych i najmilszych dziewczyn jakie znam, ciężko było jej być stanowczą i wyegzekwować swoje.
Powoli zaczęło ją też męczyć to, że nie wychodzą do kina ani na imprezy, a jak wybierają się gdzieś z jej znajomymi (a co z jego?) to ona za siebie płaci. Kobieta lubi zaangażowanie, chce być zdobywana, szczególnie na początkach znajomości gdzie przeważnie ludzie spotykają się na mieście, owiani nutką tajemniczości,przy czym każdy stara się pokazać z jak najlepszej strony.
Nadchodziły imieniny Pe. Umierałam z ciekawości czym uraczy ją jej druga połówka, którą ja w myślach dawno ochrzciłam Panem Skąpiradełkiem.
Pan Skąpiradełko podarował Pe prezent tak abstrakcyjny, że jak usłyszałam co, to aż wgniotło mnie w fotel.
-... i wtedy on zdejmuje rękawiczkę i z kieszeni wyjmuje mały pakunek, rozwijam zniecierpliwiona papier, a tam porcelanowy słonik z trąba uniesioną do góry, wierz mi, myślałam że się rozpłaczę, był taki szkaradny, a on mi mówi "chciałem podarować Ci coś wyjątkowego co będzie Ci o mnie przpominać stale i przyniesie Ci mnóstwo szczęścia", no nie mógł dać mi misia, breloczka czy chociaż rafaello? - lamentowała Pe.
Wiem, że powinnam pogłaskać ją po główce, powiedzieć, że liczy się pamięć i że może następnym razem czymś ją zaskoczy ale nie mogłam. Wybuchłam tak silnym śmiechem, ża zaowocował bolesną kolką. Za chwilę Pe śmiała się razem ze mną przez co pozostali współpracownicy patrzyli na nas jak na wariatki.
Widocznie mina Pe wyraziła wtedy jej głębokie, graniczące wręcz z rozpaczą rozczarowanie bo z okazji urodzin Pan Skąpiradełko postarał się bardziej, obdarowując ją czarno-srebrną bransoletką z koralików. Pe z dumą nosiła ją na nadgarstku. Spodziewała się wachlarza bądź wysadzanej bursztynami podobizny Jana Pawła II, a tu takie zaskoczenie.
Ta historia jednak nie doczekała się happy endu. Podczas jednej z wizyt w mieszkaniu Pana Skąpiradełka Pe zauważyła kolekcje porcelanowych słoników jego mamy kłębiącą się na serwecie przy telewizorze. Gdy podeszła bliżej, wiedziona złym przeczuciem zaobserwowała puste miejsce w środku wielkości podstawki jej imieninowego giftu. Czara goryczy przelała się gdy do pokoju wpadła młodsza siostra oszczędnego kawalera i spytała czy nie widział jej czarno-srebrnej bransoletki bo już od dawna jej nie widziała, a przeszukała cały dom.
Po tym wszystkim nastąpił koniec relacji. Cały czas powtarzam Pe, że szkoda że nie poczekała do następnej okazji bo umieram z ciekawości czy dostałaby kuboty jego ojca czy może praktyczną wędkarską kamizelkę z kieszonkami, dzięki czemu miała by wszystko przy sobie i nie musiała nosić torebki czy piórnika na wykłady :)
Buziaki, 
Waćpanna