Morale: coraż niższe
Ilość zjedzonych we wrześniu "picc": 4
Ilość Kocich Synów: 1, ufff, violettavillasmode_off
Nie wiem czy to karma, pech czy może klątwa, ostatnio nie mam szczęścia.
"Żałoba" nie trwała u mnie zbyt długo. U niego to też było zaledwie kilka godzin, zanim trup naszej relacji zdążył ostygnąć, a oblubieniec już został namierzony przez moją koleżankę na jednej z apek. Stwierdziłam więc, że show must go on, randeczki same się nie napędzą, seteczka się sama nie zrobi, a Koci Syn sam nie znajdzie sobie ojczyma ;) Po kilku miesiącach zainstalowałam ponownie Tinder. Zaskoczyły mnie nowe opcje, layout i wprowadzone LIMITY!!!! Tak, tak moi drodzy, nie można już słajpować bez ograniczeń.
Na samym początku przywitałam znajome twarze, te same na które trafiam logując się za każdym razem. Najzabawniejsze było, jak niektórzy z nich pisali, że są nowi na tej apce i szukają kogoś kto im pokaże co i jak.
Klikałam, klikałam i klikałam, aż w końcu wyklikałam. Słodkiego rówieśnika z twarzy wyglądającego jak mieszanka Zac'a Efrona z Taco Hemingwayem. Misternie ułożone włosy niczym w filmie "Hairspray", dżinsowa koszula i uśmiech rodem z reklamy pasty do zębów. "Oooo mamy match, mamy match!". Po kilku minutach dostałam od niego wiadomość. Popisaliśmy kilka dni, pełna euforii zrobiłam skrina jego fot dla potomności i wysłałam mojemu kumplowi.
- Patrz jaka dupeczka! Idę z nim na kawę jutro!!
- Grzeczny chłopczyk się wydaje - stwierdził
- Słodki jest - prawie śliniłam smartfona patrząc na miniaturkę w oknie rozmowy
- Taki romantico- spłentował celnie jak zawsze L.
Pchana do przodu swoją chucią, ani razu nie pomyślałam, że coś może pójść nie tak.
Zdecydowałam się spotkać z nim po pracy i po zajęciach dodatkowych, pomimo zmęczenia stwierdziłam, że kawa z nim będzie miłym relaksem.
Umówiliśmy się w centrum. Do spotkania zostało ok. 2 minut, dochodziłam już na miejsce spotkania, gdy zawibrował mi tel.
- "Zabłądziłem. Mogę mięć malą obsuweczkę. Ale już jestem prawie" (pisownia oryginalna)
- " Za ile będziesz ?"- moje lico już maluje srogi grymas.
- "5 minut".
Mija 15 minut. Zaczynam godzić się z wystawieniem. No kiedyś musi być ten pierwszy raz. Telefon wibruje ponownie.
- "No już jestem i Ciebie nie ma".
Serio? Spóźniłeś się i nie możesz zadzwonić. Napisałam gdzie jestem, w odpowiedzi on tez wskazał swoje położenie. Czy on naprawdę myśli, że ja jeszcze będę do niego szła? Napisałam dokładniejsze instrukcje, w międzyczasie wysłałam L. wiadomość na messengerze "Jestem sajko bicz". Otóż nie. Nie jestem. To moja kobieca intuicja kazała mi spierda***, ale tradycyjnie jak zwykle jej wtedy nie posłuchałam.
W końcu go zauważyłam. Stał i klikał do mnie. Podeszłam bliżej. Okazał się dobrą dupą z twarzy. Z twarzy. Bo niestety był mojego wzrostu, albo nawet ciut niższy, podczas gdy miał być wyższy. Ubrany w airmaxy, rurki, skórzaną kurtkę, dżinsową koszulę, a pod spodem biały tshirt v-neck.
Na mój widok uśmiechnął się, objał ramieniem i cmoknął w policzek. Używał jakiś popularnych perfum.
- Wybacz spóźnienie, nie miałem gdzie zaparkować. No to co robimy? - przy tych słowach zawsze wszystko mi opada, łącznie z libidem.
- No nie wiem, myślałam, że skoro się ze mną umówiłeś to coś zaplanowałeś - nie nastrajało mnie to zbyt optymistycznie.
- No owszem, najpierw spacer, potem kawa.
Spacer, great! Szczególnie po 12 godzinach na nogach. Ruszyliśmy więc na spacer. Babyface okazał się bardzo chaotyczny, nerwowo chodził, przechodził przez jakieś szczeliny, wydawało się, że skręca w lewo, a finalnie szedł prosto. Gdybym chciała dostosować się do jego tempa i trasy to dawno wylądowałabym na jakimś słupie. To miał być spacer, a nie wyścigi na haju. W końcu zaproponował, żebyśmy weszli do jednej z bardziej kameralnych kawiarni. Niestety nie było wolnych miejsc. Nawet w ogródkach siedzieli klienci, przykryci ciepłymi pledami, ogrzewający dłonie kubkami z parującą kawą bądź herbatą. Bardzo przytulnie. Niestety, nie było nawet gdzie wcisnąć szpilki. Wyszliśmy.
- Widziałaś jak nas zignorowali?
- Mój drogi, a co mieli zrobić? Zepchnąć kogoś z klientów byśmy my mieli gdzie usiąść - w moim głosie pobrzmiewała lekka irytacja.
- No nie wiem, podejść, przeprosić, że nie ma wolnych miejsc.
- Yhmmm....
Szliśmy więc dalej, Babyface brylował niczym Tomasz Niecik u Kuby Wojewódzkiego. Tak. Ten sam poziom żenady. "Nie oceniam ludzi. Daję im szansę zaprezentować się z jak najlepszej strony", powtarzałam te słowa jak mantrę.
Mój towarzysz wypowiadał się na mnogie tematy. Na każdy z nich głosił populistyczne hasełka albo suche kawały i anegdotki.
- Usiądźmy gdzieś, napiłabym się czegoś ciepłego - to nie była już prośba, tylko podszywający się pod nią rozkaz.
- Eeee, ok, tylko gdzie? Ja jeszcze nie znam tak dobrze Warszawy.
- To ile tu mieszkasz? - typ wcześniej mówił o sobie, że jest Warszawiakiem.
- Będzie z 8 miesięcy, a Ty skąd przyjechałaś?
- Ja się tutaj urodziłam.
- Hohoho, big city life.
Stwierdziłam, że moje zmęczenie jest coraz silniejsze i potrzebuję paliwa w postaci kawy.
-Wchodzimy tu. Knajpa nazywa się Słoik. - nie umiałam się już hamować i posłałam mu złośliwy uśmieszek.
- No nie wiem, tu nie będzie miejsc pewnie. Może usiądziemy na zewnątrz?
- Jest zimno.
- Zaraz się rozgrzejemy czymś do picia.
Chyba musiałabym przy Tobie napić się setki - dodałam w myślach.
Nikt do nas nie przychodził. Tłumaczyłam Babyface'owi, że nawet jeśli chcemy zjeść na zewnątrz musimy wejść do środka, żeby kelnerka pokierowała nas do stolika.
- Zobaczysz, nie bój żaby, ktoś zaraz podejdzie. W ogóle ta obsługa jest skandaliczna. Chodźmy stąd, nie podoba mi się tu. - jęczał
Minęło 15 minut. Nikt nie przyszedł. Ja miałam już agresora.
- Nie wiem jak Ty, ale ja zmarzłam już wystarczająco. Tak jak mówiłam trzeba wejść do środka, ja idę, bo mam już serdecznie dość siedzenia w zimnie przy pustym stoliku.
- No ok, ok. Coś Ty taka poważna?
Wybrałam miejsce na górze. Kelnerka uśmiechnęła się do nas i zaczęła mówić po angielsku. Uśmiechnęłam się do niej i przeszłam na polski. Widać, że zrobiło jej się głupio.
- Jeszcze się z tym nie spotkałam by wzięto mnie z os. towarzyszącą za obcokrajowców. - byłam rozbawiona.
- To pewnie przeze mnie. Wyglądam jak cudzoziemiec! - wyszczerzył zęby Babyface.
- Z jakiego kraju? - w myślach dodałam "z krainy Liliputów".
- No nie wiem, jakiś hot meksykanin?
Kelnerka podchodziła do nas kilka razy, ja dawno wybrałam kawę, Babyface zdegustowany wertował kartę, za każdym razem odpowiadając, że jeszcze nie wybrał. Za czwartym razem wreszcie odłożył menu.
- Proszę, Ty zamów pierwsza.
- Poproszę jedną Frappe.
- A co będzie dla pana? - słodkim głosem zapytała kelnerka
- Ja dziękuję.
W tym momencie zdębiałam.
- Dlaczego nic nie zamówiłeś?
- Nie chce mi się pić. Poza tym nie lubię kawy.
- To czemu mnie zaprosiłeś na kawę?
- O jezu! To taka przenośnia, tak się mówi. - dzięki za wykład, najwidoczniej "chodź na kawę" w Lublinie oznacza "zmarźnij jak w łagrze dziewczyno z Tindera i pij sobie kawę sama".
- Ja bym się napił czegoś mocniejszego,no ale jestem samochodem.
Też bym się napiła, wtedy może lepiej bym się bawiła.
Kelnerka przyniosła moją kawę. Zaczęłam ją sączyć. W końcu. Im dłużej rozmawialiśmy z Babyfacem, tym bardziej byłam zażenowana, na każdy temat mieliśmy kompletnie inne zdanie. Już nie byłam w stanie przypomnieć sobie, co oprócz aparycji mogło skłonić mnie do umówienia się z nim. Wszystkie nasze rozmowy i dobre wrażenie zostały zatarte. Kawa została wypita, zaczęłam kręcić kółka słomką, ocierając jej końcówką o ścianki powoli rozpływających się kostek lodu.
- Zobacz. Ta obsługa tutaj jest tragiczna. Skończyłaś kawę, kelnerka się Tobą nie zainteresowała, a może chciałabyś jeszcze coś domówić? A nawet nie miałabyś u kogo. Nienawidzę być lekceważony, to takie polskie. Dlatego kiedyś jak byłem ignorowany wyszedłem z knajpy bez płacenia.
-Słucham?
- No po prostu. Czekałem na obsługę, to był festiwal pizzy w Pizzy Hut. Talerz pusty, szklanka pusta, siedzę 20 minut, nikt nie chodzi. Siedziałem i obserwowałem, patrzyłem na obsługę nikt nie reagował. To stwierdziłem, ok, ja jestem gościem, przyszedłem u was zjeść, wy nie szanujecie mnie i ignorujecie, to ja nie będę płacił. I wyszedłem.
- Czy Ty jesteś jakąś Gesslerową? Nie jesteś gościem, tylko klientem. Czy przed wyjściem coś zjadłeś?
- Tak, bo na początku dali nam kilka kawałków i picie.
- No widzisz, dostałeś towar, więc powinieneś za niego zapłacić. Jeżeli nie jesteś zadowolony to reklamujesz. Mogłeś zgłosić skargę. Mogłeś iść do kierownika i wyjaśnić sytuację.
- I zrobić jej przypał? Ja dałem jej darmową lekcję, za którą ona kiedyś mi podziękuje.
- Niby jak? Oddając własne zarobione pieniądze za kogoś kto spieprzył bez płacenia?
- Strasznie dużo przeklinasz, na Tinderze i Messengerze byłaś taka spokojna. Nie reagowała, nie szanowała klienta, olała mnie. Ja zdążyłem zebrać talerze, posprzątać. To nie było tak, że wybiegłem. Po prostu wolno wyszedłem, nikt mnie nawet nie zatrzymał.
- Ale nikomu nie powiedziałeś nic, ta kelnerka może nie mieć świadomości, za co ją "ukarałeś", prościej by było zwrócić uwagę.
- Ona wie. Potem napisałem anonimowy donos - tu już czułam ściemę i próbę wybielenia się, to dopiero jest "to takie polskie".
Nadeszła kelnerka. Akurat w momencie gdy mój towarzysz zaczął mi tłumaczyć, czemu posiadanie broni powinno być legalne w Polsce. Nagle zastygł w miejscu. Powiedziałam, że poprosimy rachunek.
- Płatność będzie kartą czy gotówką ? - patrzę na niego, ale on jest zajęty podziwianiem faktury blatu.
- Kartą - uśmiecham się do niej i nagle przeskakuje wzrokiem na niego. On nadal udaje, że go nie ma.
- Czy życzy sobie Pani potwierdzenie?
- Nie, dziękuję.
- Myślę, że powinnaś wyjść bez płacenia, od momentu skończenia przez Ciebie kawy do podejścia kelnerki minęło - tu spojrzał na swój wieeeelkiiiii zegarek - ok. 40 minut.
Zaczęłam się śmiać jak opętana.
- Przykro mi, ale wypicie kawy i nie zapłacenie za nią byłoby wedle mojej moralności kradzieżą.
- Chwila moment....Czy Ty mnie właśnie nazwałaś złodziejem ?
Usłyszałam dzisiaj, że miarą wartości człowieka jest to jak się zwraca do kelnera. Teraz myślę, że coś w tym naprawdę jest.
Usłyszałam dzisiaj, że miarą wartości człowieka jest to jak się zwraca do kelnera. Teraz myślę, że coś w tym naprawdę jest.
Wracając zmierzaliśmy przez pasaż "Wiecha".
- To tu!
- Jakie tu ?- myślami byłam w domu.
- To w tej Pizzy Hut.
Mogłam zostać w domu. Mogłam obejrzeć mecz Legii ze Sportingiem. Mogłam nie zmarnować ok. 3 godz. mojego życia. A nie. Przecież dostałam lekcję. I kosztowała mnie ona jedynie tyle ile Frappe - 9 zł. Następnym razem ufam intuicji, po to ją w końcu mam.
Buziaki,
Wasza Waćpanna
Buziaki,
Wasza Waćpanna