Czym jest Projekt Sto Randek

środa, 28 września 2016

Babyface

Ilość odbytych randek: 91/100
Morale: coraż niższe
Ilość zjedzonych we wrześniu "picc": 4
Ilość Kocich Synów: 1, ufff, violettavillasmode_off


Nie wiem czy to karma, pech czy może klątwa, ostatnio nie mam szczęścia.
"Żałoba" nie trwała u mnie  zbyt długo. U niego to też było zaledwie kilka godzin, zanim trup naszej relacji zdążył ostygnąć, a oblubieniec już został namierzony przez moją koleżankę na jednej z apek. Stwierdziłam więc, że show must go on, randeczki same się nie napędzą, seteczka się sama nie zrobi, a Koci Syn sam nie znajdzie sobie ojczyma ;) Po kilku miesiącach zainstalowałam ponownie Tinder. Zaskoczyły mnie nowe opcje, layout i wprowadzone LIMITY!!!! Tak, tak moi drodzy, nie można już słajpować bez ograniczeń.

Na samym początku przywitałam znajome twarze, te same na które trafiam logując się za każdym razem. Najzabawniejsze było, jak niektórzy z nich pisali, że są nowi na tej apce i szukają kogoś kto im pokaże co i jak.

Klikałam, klikałam i klikałam, aż w końcu wyklikałam. Słodkiego rówieśnika z twarzy wyglądającego jak mieszanka Zac'a Efrona z Taco Hemingwayem. Misternie ułożone włosy niczym w filmie "Hairspray", dżinsowa koszula i uśmiech rodem z reklamy pasty do zębów. "Oooo mamy match, mamy match!". Po kilku minutach dostałam od niego wiadomość. Popisaliśmy kilka dni, pełna euforii zrobiłam skrina jego fot dla potomności i wysłałam mojemu kumplowi.

- Patrz jaka dupeczka! Idę z nim na kawę jutro!!
- Grzeczny chłopczyk się wydaje - stwierdził
- Słodki jest - prawie śliniłam smartfona patrząc na miniaturkę w oknie rozmowy
- Taki romantico- spłentował celnie jak zawsze L.

Pchana do przodu swoją chucią, ani razu nie pomyślałam, że coś może pójść nie tak. 
Zdecydowałam się spotkać z nim po pracy i po zajęciach dodatkowych, pomimo zmęczenia stwierdziłam, że kawa z nim będzie miłym relaksem.

Umówiliśmy się w centrum. Do spotkania zostało ok. 2 minut, dochodziłam już na miejsce spotkania, gdy zawibrował mi tel.

- "Zabłądziłem. Mogę mięć malą obsuweczkę. Ale już jestem prawie" (pisownia oryginalna)
- " Za ile będziesz ?"- moje lico już maluje srogi grymas.
- "5 minut".

Mija 15 minut. Zaczynam godzić się z wystawieniem. No kiedyś musi być ten pierwszy raz. Telefon wibruje ponownie.

- "No już jestem i Ciebie nie ma".

Serio? Spóźniłeś się i nie możesz zadzwonić. Napisałam gdzie jestem, w odpowiedzi on tez wskazał swoje położenie. Czy on naprawdę myśli, że ja jeszcze będę do niego szła? Napisałam dokładniejsze instrukcje, w międzyczasie wysłałam L. wiadomość na messengerze "Jestem sajko bicz". Otóż nie. Nie jestem. To moja kobieca intuicja kazała mi spierda***, ale tradycyjnie jak zwykle jej wtedy nie posłuchałam.

W końcu go zauważyłam. Stał i klikał do mnie. Podeszłam bliżej. Okazał się dobrą dupą z twarzy. Z twarzy. Bo niestety był mojego wzrostu, albo nawet ciut niższy, podczas gdy miał być wyższy. Ubrany w airmaxy, rurki, skórzaną kurtkę, dżinsową koszulę, a pod spodem biały tshirt v-neck.

Na mój widok uśmiechnął się, objał ramieniem i cmoknął w policzek. Używał jakiś popularnych perfum.

- Wybacz spóźnienie, nie miałem gdzie zaparkować. No to co robimy? - przy tych słowach zawsze wszystko mi opada, łącznie z libidem.
- No nie wiem, myślałam, że skoro się ze mną umówiłeś to coś zaplanowałeś - nie nastrajało mnie to zbyt optymistycznie.
- No owszem, najpierw spacer, potem kawa.
Spacer, great! Szczególnie po 12 godzinach na nogach. Ruszyliśmy więc na spacer. Babyface okazał się bardzo chaotyczny, nerwowo chodził, przechodził przez jakieś szczeliny, wydawało się, że skręca w lewo, a finalnie szedł prosto. Gdybym chciała dostosować się do jego tempa i trasy to dawno wylądowałabym na jakimś słupie.  To miał być spacer, a nie wyścigi na haju. W końcu zaproponował, żebyśmy weszli do jednej z bardziej kameralnych kawiarni. Niestety nie było wolnych miejsc. Nawet w ogródkach siedzieli klienci, przykryci ciepłymi pledami, ogrzewający dłonie kubkami z parującą kawą bądź herbatą. Bardzo przytulnie. Niestety, nie było nawet gdzie wcisnąć szpilki. Wyszliśmy.

- Widziałaś jak nas zignorowali?
- Mój drogi, a co mieli zrobić? Zepchnąć kogoś z klientów byśmy my mieli gdzie usiąść - w moim głosie pobrzmiewała lekka irytacja.
- No nie wiem, podejść, przeprosić, że nie ma wolnych miejsc.
- Yhmmm.... 

Szliśmy więc dalej, Babyface brylował niczym Tomasz Niecik u Kuby Wojewódzkiego. Tak. Ten sam poziom żenady. "Nie oceniam ludzi. Daję im szansę zaprezentować się z jak najlepszej strony", powtarzałam te słowa jak mantrę.

Mój towarzysz wypowiadał się na mnogie tematy. Na każdy z nich głosił populistyczne hasełka albo suche kawały i anegdotki.

- Usiądźmy gdzieś, napiłabym się czegoś ciepłego - to nie była już prośba, tylko podszywający się pod nią rozkaz.
- Eeee, ok, tylko gdzie? Ja jeszcze nie znam tak dobrze Warszawy.
- To ile tu mieszkasz? - typ wcześniej mówił o sobie, że jest Warszawiakiem.
- Będzie z 8 miesięcy, a Ty skąd przyjechałaś? 
- Ja się tutaj urodziłam.
- Hohoho, big city life.

Stwierdziłam, że moje zmęczenie jest coraz silniejsze i potrzebuję paliwa w postaci kawy.

-Wchodzimy tu. Knajpa nazywa się Słoik. - nie umiałam się już hamować i posłałam mu złośliwy uśmieszek.
- No nie wiem, tu nie będzie miejsc pewnie. Może usiądziemy na zewnątrz?
- Jest zimno.
- Zaraz się rozgrzejemy czymś do picia.

Chyba musiałabym przy Tobie napić się setki - dodałam w myślach.
Nikt do nas nie przychodził. Tłumaczyłam Babyface'owi, że nawet jeśli chcemy zjeść na zewnątrz musimy wejść do środka, żeby kelnerka pokierowała nas do stolika.

- Zobaczysz, nie bój żaby, ktoś zaraz podejdzie. W ogóle ta obsługa jest skandaliczna. Chodźmy stąd, nie podoba mi się tu. - jęczał 

Minęło 15 minut. Nikt nie przyszedł. Ja miałam już agresora.

- Nie wiem jak Ty, ale ja zmarzłam już wystarczająco. Tak jak mówiłam trzeba wejść do środka, ja idę, bo mam  już serdecznie dość siedzenia w zimnie przy pustym stoliku.
- No ok, ok. Coś Ty taka poważna?

Wybrałam miejsce na górze. Kelnerka uśmiechnęła się do nas i zaczęła mówić po angielsku. Uśmiechnęłam się do niej i przeszłam na polski. Widać, że zrobiło jej się głupio. 

- Jeszcze się z tym nie spotkałam by wzięto mnie z os. towarzyszącą za obcokrajowców. - byłam rozbawiona.
- To pewnie przeze mnie. Wyglądam jak cudzoziemiec! - wyszczerzył zęby Babyface.
-  Z jakiego kraju? - w myślach dodałam "z krainy Liliputów".
- No nie wiem, jakiś hot meksykanin?

Kelnerka podchodziła do nas kilka razy, ja dawno wybrałam kawę, Babyface zdegustowany wertował kartę, za każdym razem odpowiadając, że jeszcze nie wybrał. Za czwartym razem wreszcie odłożył menu.

- Proszę, Ty zamów pierwsza.
- Poproszę jedną Frappe.
- A co będzie dla pana? - słodkim głosem zapytała kelnerka
- Ja dziękuję.

W tym momencie zdębiałam.

- Dlaczego nic nie zamówiłeś?
- Nie chce mi się pić. Poza tym nie lubię kawy.
- To czemu mnie zaprosiłeś na kawę?
- O jezu! To taka przenośnia, tak się mówi. - dzięki za wykład, najwidoczniej "chodź na kawę" w Lublinie oznacza "zmarźnij jak w łagrze dziewczyno z Tindera i pij sobie kawę sama".
- Ja bym się napił czegoś mocniejszego,no ale jestem samochodem.
Też bym się napiła, wtedy może lepiej bym się bawiła.

Kelnerka przyniosła moją kawę. Zaczęłam ją sączyć. W końcu. Im dłużej rozmawialiśmy z Babyfacem, tym bardziej byłam zażenowana, na każdy temat mieliśmy kompletnie inne zdanie. Już nie byłam w stanie przypomnieć sobie, co oprócz aparycji mogło skłonić mnie do umówienia się z nim. Wszystkie nasze rozmowy i dobre wrażenie zostały zatarte. Kawa została wypita, zaczęłam kręcić kółka słomką, ocierając jej końcówką o ścianki powoli rozpływających się kostek lodu.

- Zobacz. Ta obsługa tutaj jest tragiczna. Skończyłaś kawę, kelnerka się Tobą nie zainteresowała, a może chciałabyś jeszcze coś domówić? A nawet nie miałabyś u kogo. Nienawidzę być lekceważony, to takie polskie. Dlatego kiedyś jak byłem ignorowany wyszedłem z knajpy bez płacenia.
-Słucham?
- No po prostu. Czekałem na obsługę, to był festiwal pizzy w Pizzy Hut. Talerz pusty, szklanka pusta, siedzę 20 minut, nikt nie chodzi. Siedziałem i obserwowałem, patrzyłem na obsługę nikt nie reagował. To stwierdziłem, ok, ja jestem gościem, przyszedłem u was zjeść, wy nie szanujecie mnie i ignorujecie, to ja nie będę płacił. I wyszedłem.
- Czy Ty jesteś jakąś Gesslerową? Nie jesteś gościem, tylko klientem. Czy przed wyjściem coś zjadłeś?
- Tak, bo na początku dali nam kilka kawałków i picie.
- No widzisz, dostałeś towar, więc powinieneś za niego zapłacić. Jeżeli nie jesteś zadowolony to reklamujesz. Mogłeś zgłosić skargę. Mogłeś iść do kierownika i wyjaśnić sytuację.
- I zrobić jej przypał? Ja dałem jej darmową lekcję, za którą ona kiedyś mi podziękuje.
- Niby jak? Oddając własne zarobione pieniądze za kogoś kto spieprzył bez płacenia?
- Strasznie dużo przeklinasz, na Tinderze i Messengerze byłaś taka spokojna. Nie reagowała, nie szanowała klienta, olała mnie. Ja zdążyłem zebrać talerze, posprzątać. To nie było tak, że wybiegłem. Po prostu wolno wyszedłem, nikt mnie nawet nie zatrzymał.
- Ale nikomu nie powiedziałeś nic, ta kelnerka może nie mieć świadomości, za co ją "ukarałeś", prościej by było zwrócić uwagę.
- Ona wie. Potem napisałem anonimowy donos - tu już czułam ściemę i próbę wybielenia się, to dopiero jest "to takie polskie".

Nadeszła kelnerka. Akurat w momencie gdy mój towarzysz zaczął mi tłumaczyć, czemu posiadanie broni powinno być legalne w Polsce. Nagle zastygł w miejscu. Powiedziałam, że poprosimy rachunek. 
- Płatność będzie kartą czy gotówką ? - patrzę na niego, ale on jest zajęty podziwianiem faktury blatu.
- Kartą - uśmiecham się do niej i nagle przeskakuje wzrokiem na niego. On nadal udaje, że go nie ma.
- Czy życzy sobie Pani potwierdzenie?
- Nie, dziękuję.
- Myślę, że powinnaś wyjść bez płacenia, od momentu skończenia przez Ciebie kawy do podejścia kelnerki minęło - tu spojrzał na swój wieeeelkiiiii zegarek - ok. 40 minut.
Zaczęłam się śmiać jak opętana.
- Przykro mi, ale wypicie kawy i  nie zapłacenie za nią byłoby wedle mojej moralności kradzieżą.
- Chwila moment....Czy Ty mnie właśnie nazwałaś złodziejem ?

Usłyszałam dzisiaj, że miarą wartości człowieka jest to jak się zwraca do kelnera. Teraz myślę, że coś w tym naprawdę jest.

Wracając zmierzaliśmy przez pasaż "Wiecha".

- To tu!
- Jakie tu ?- myślami byłam w domu.
- To w tej Pizzy Hut. 

Mogłam zostać w domu. Mogłam obejrzeć mecz Legii ze Sportingiem. Mogłam nie zmarnować ok. 3 godz. mojego życia. A nie. Przecież dostałam lekcję. I kosztowała mnie ona jedynie tyle ile Frappe - 9 zł. Następnym razem ufam intuicji, po to ją w końcu mam.

Buziaki,

Wasza Waćpanna


czwartek, 22 września 2016

Wilk z Wall Street

Ilość odbytych randek: 88/100

Któregoś wieczoru wracałam z koncertu w "Znajomych Znajomych" i czekając na ZTM postanowiłam odpalić szatańską aplikację. Jedna z wiadomości przykuła szczególnie moją uwagę, napisana w inteligentny i zabawny sposób prowokowała do ciętej riposty. I tak zaczęła się długa, pasjonująca i pełna abstrakcyjnego humoru konwersacja.

Zaproponował byśmy przeszli się razem na koncert, nie znałam wykonawcy, myślałam, że to jakaś hipstersko- alternatywna awangarda. Dopiero po koncercie odkryłam, że jest w TOP 10 brytyjskiego billboardu (tak,tak, tak dawno byłam na Spotify, że już nie pamiętam hasła).

Moja randka była maklerem, pracowała czasem po 18 h na dobę, niezależnie od temperatury chodziła w garniturze, władała 7 językami, w tym 4 na poziomie native.

Nieoszlifowany diament czy ruchacz ? - pytałam siebie w myślach. Przekrój fot mówił sam za siebie, on w garniturze w pracy, on grający w golfa, on płynący łodzią. Taki korpo amant. Ostatecznie przekonał mnie uśmiech i udana konwersacja. Nigdy nie ukrywałam, że poczucie humoru i dystans są dla mnie niezmiernie ważne.

Umówiliśmy się tradycyjnie w centrum. Wilk był niczym polisz amerikan drim, uśmiechnięty, witał się ze mną, jakbym była niewidzianą latami znajomą.To było akurat fajne, bo od samego początku poczułam się swobodnie, nie było momentu niezręczności czy sztywnego przywitania z szybką wymianą imion. 

Na miejsce naszego tete-a-tete Wilk wybrał knajpę, z kuchnią bliską jego sercu, a obcą mojemu podniebieniu. 

Zanim zdążyłam zdjąć okrycie, on już trzymał je w dłoni, odsunął mi krzesło i z łobuzerskim uśmiechem rzekł: Madame...s'il vous plait.

Usiadłam i zaczęłam wertować menu, nazwy nic mi nie mówiły, dopiero po głębokiej analizie opisów i składników wybrałam lokalną wariację na temat zupy dyniowej. Kiedy przy składaniu zamówienia powiedziałam na co się zdecydowałam, on popatrzył na mnie z niedowierzaniem, przekrzywiając głowę, manifestacyjnie unosząc brwi do góry, po czym stwierdził, że nie znam się na tej kuchni, więc powinnam spróbować wszystkiego. I tak oto przez najbliższe dwie godziny szef kuchni przychodził do naszego stolika nakładając nam różnych specjałów i konwersując w swoim ojczystym języku z moim towarzyszem. Początkowo dużo na mnie patrzył, uśmiechał się i coś mówił. Dopiero przy 6 daniu, gdzie myślałam, że zaraz wybuchnę zagadał do mnie po angielsku, przepraszając za swoje zachowanie, tkwił że w przekonaniu, że ja również, jak Wilk spędziłam kawałek życia w jego ojczyźnie. Uśmiechnęłam się i wyjaśniłam, że pomimo znajomości 4 języków na różnych stopniach zaawansowania z jego do tej pory nie miałam styczności.

Drinki też wybierał mi Wilk. Na moje stwierdzenie, że jestem dużą dziewczynką i wiem co mi smakuje on reagował ignorancją, wydając suche komendy kelnerce. Czy większość mężczyzn naczytała się Greya i jest utwierdzona w przekonaniu, że kobieta pragnie control freak'a ????

Początkowo siedział naprzeciw mnie, ale w pewnym momencie wziął krzesło i przystawił do mojego, tak że nasze kolana prawie się stykały.

- Chce być bliżej Ciebie i móc rozkoszować się Twoją bliskością - szkoda tylko że nie chciał się nią rozkoszować, gdy siedziałam przy stoliku czując się jak kosmita, pijąc drinka za drinkiem, zastanawiając się o czym tak konwersuje z szefem, podstawiając w ich usta najbardziej abstrakcyjne dialogi.

Zaczął się taniec godowy, łypał na mnie niczym na bezbronną sarenkę. Alkohol powoli zaczynał szumieć mi w głowie, a nie doczłapaliśmy się nawet na koncert.

Patrząc na kwotę widniejącą na rachunku prawie dostałam zawału, gorączkowo przeliczając stan środków na koncie. Wilk jednak dobitnie dał mi odczuć, że poczuł się urażony pomysłem, że mogłabym w ogóle chcieć za siebie zapłacić.

Tego wieczoru miałam nastrój na założenie sukienki, niestety musiałam porzucić trampki na rzecz obcasów. Po kilku godzinach czułam, że odpadają mi raciczki, jednak starałam się stąpać z uśmiechem nie zdradzającym uczucia palących żywym ogniem stóp.

Koncert jak to koncert, opóźniał się, postanowiliśmy więc usiąść przy barze. Zaczęło się mieszanie wszelkiej maści drinków, które z kolei przyniosły stan wesołego wstawienia. Czułam, że przy niektórych słowach lekko plącze mi się język.

Wilk dobre 40 minut taplał się w swojej zajebistości, pokazywał sztuczki barmance oraz innym zgromadzonym przy barze osobom. Patrząc na niego dałabym sobie uciąć rękę, że w czasach szkolnych oraz studenckich pełnił funkcję grupowego błazna. Poczułam się zażenowana.

Po jednym z przedostatnich drinków Wilk przestał się kontrolować. Opowiedział o swoich problemach z kokainą: "wyobrażasz sobie, że w moim nosie był średniej klasy nowy samochód z salonu?" oraz wyznał, że jest seksoholikiem. Gdybym była w ukrytej kamerze, dostarczyłabym widzom jedną z bardziej zaszokowanych i dramatycznych min jaką widzieli. Tego jeszcze nie grali.

- Bo wiesz Słońce, to nie jest tak, że ja po prostu lubię czy kocham seks i mógłbym cały czas. Ja muszę. Tak jak będę musiał dzisiaj w nocy. Ja nie wrócę do domu, dopóki kogoś nie przyprowadzę. Nawet gdyby mieli zamknąć wszystkie kluby, nawet gdybym miał wydać ostatnie pieniądze, gdybym miał błagać i skomleć. Nie mogę wrócić sam do domu. Nie zasnę, dopóki obok mojego nie spocznie ciało w którym przed chwilą byłem.

Patrzyłam na niego. Nie wiedziałam co powiedzieć, a uwierzcie, że zdarza mi się to niezmiernie rzadko.

- Ty wyglądasz na dobrą w te klocki. Założę się, że rewelacyjnie się bzykasz. Widzę to po Twoich oczach. Jest w nich dzikość. W sumie..... Ty jesteś wolna, ja jestem wolny, sytuacja win- win. A może się w sobie zakochamy, może przy Tobie wyleczę się z nałogu ? - Seriously???? Definitywnie czytał Greya!

Po tych słowach ujął moją prawą nogę i założył ją na swoje. Ulgą było ją rozprostować, szkoda tylko, że w takich okolicznościach. Posłałam mu najbardziej promienny i słodki uśmiech na jaki było mnie stać.

- Jeżeli nie lubisz sado maso to radziłabym Ci zostawić moją nogę w spokoju, chyba że pragniesz mojego obcasa w swoim kroczu. - puścił od razu, nerwowo chrząkając poprawił oprawki drogich okularów.

W mojej głowie szybka matematyka. Co zrobić? Stopy paliły mnie tak, że nie byłam w stanie chodzić. Alkohol też nie ułatwiał chodzenia. Za chwilę miał zacząć się koncert. 

Wobec powyższych okoliczności stwierdziłam, że czas zastosować wariant (nazwany na cześć piosenki Ich Troje) - "Razem, a jednak osobno". Kiedy randka utkwi w martwym punkcie, ale nie masz zamiaru zmieniać lokalu czy wracać do domu, zaczynasz zachowywać się jakbyś była ze znajomymi, tak więc ja wylądowałam w ogródku na papierosie, on szukał ofiar na parkiecie. Nie minęło 10 minut, a do mnie przysiadło się 3 wysokich, opalonych obcokrajowców. Po pozytywnej weryfikacji czy nie są Kebabiksami pogrążyliśmy się w rozmowie. Nagle zjawia się Wilk poliglota. I co robi? Odbija mi target! Zaczyna rozmawiać z nimi po hiszpańsku. Z moimi dupeczkami pocieszenia! Mam ochotę tupnąć nóżką. Wilk pokazuje im sztuczki. Wilk bawi ich hiszpańskimi piosenkami. Wilk bierze od nich numery telefonów. Hmmm....czyżby Wilk był bi?

Stwierdziłam, że czas odbić od kółeczka wzajemnej adoracji Gringos. Wracając z toalety wpadam na mężczyznę precjozo. Wysoka, blond wersja Johny'ego Depp'a, w okrągłych oprawkach okularów, w dłuższych, kręconych włosach. Staje, uśmiecha się i przeszywa mnie spojrzeniem. Wiecie........tym spojrzeniem po którym krew zaczyna Ci pulsować w całym ciele. Zaczynamy rozmawiać. Nie czuję już palących stóp. Nie słyszę muzyki. Nie myślę o niczym. Nie myślę o Wilku. To był błąd. Wilk myślał o mnie.

- Ej Stary, słuchaj, jakby Ci to powiedzieć, jesteśmy tutaj razem. - ze stanu śliniącej się  Ameby wyrywa mnie szorstki głos Wilka.

- W takim razie gratulacje, bo jesteś z najpiękniejszą dziewczyną w tym klubie. Bawcie się dobrze. - rzuca mi łagodny, lekko smutny uśmiech i odchodzi.

I nie wiem co robić, następuje dramat głównej bohaterki, już słyszę chór, czy biec za nim krzyczeć "mój Ci on"? Czy zadusić Wilka? Czego bym nie zrobiła, słabo wyjdzie. Przychodzę do klubu z jednym kolesiem, gonię za drugim.

- Wielkie dzięki - rzuciłam z  krzywym uśmieszkiem.

- Najpiękniejszą dziewczyna w klubie....aaaaa...widzę, że się na to złapałaś, jak młody pelikan. A miałem Cię za inteligentną i oczytaną laskę. - Wilk posłał mi pogardliwe spojrzenie.

Wreszcie zaczął się koncert, ja wiłam się ledwo stojąc w wysokich butach, Wilk raz próbował robić za mój filar, a to niby "szedł pod scenę", ale ja wiem, że polował na pogrążone w tańcu łanie. Nigdzie nie widziałam twarzy Johnego Mielonego :( Przepadło. W pewnym momencie poczułam zmęczenie, Wilk zaczynał się łasić.

- To jak zamawiamy taksówkę, wysadzę Cię gdzieś po drodze? - zapytałam półprzytomna.

Chodź do mnie - Wilk objął mnie ramieniem - Po co będziesz jechała do siebie? Mam duuuuże, mega wygodne łóżko, do tego mieszkam w zagłębiu rewelacyjnych knajp, więc jutro rano zabiorę Cię gdzieś na śniadanie, co powiesz na Aioli?

- Dzisiejszej nocy będę spała sama. - spokojnie stwierdziłam kładąc obolałą głowę na jego ramieniu.

- Ale wiesz, że ja nie będę spał, dopóki kogoś nie przyprowadzę ze sobą. Jesteś pewna, że nie chcesz skorzystać z mojego zaproszenia?  - przyciągnął do siebie bliżej i zaczął gładzić moje włosy - Może chociaż dostanę buzi na dobranoc? - roześmiał się cicho.

- Dziękuję, ale nie. - bawiłam się jego włosami - Trzymaj się. Owocnych łowów życzę.

Wyjęłam telefon by zadzwonić po taksówkę, wskazówki dawno przekroczyły 6 rano, mogłam więc wrócić normalnym, dziennym autobusem. Obejrzałam się za siebie. Wilk krążył między pozostałymi na parkiecie niedobitkami. Było w tym coś smutnego.

Po tym spotkaniu widziałam Wilka jeszcze nie raz. Wpadaliśmy na siebie w pijalniach i klubach. Kilka razy tańczyliśmy razem, piliśmy drinki, poznawał moje koleżanki, z jedną nawet wymienił się płynami. Gdy się widzimy zawsze już z daleka kiwamy sobie głowami. Oboje jesteśmy myśliwymi, tylko, że każde z nas poluje na inną zwierzynę. On szuka szybkich, intensywnych doznań. Ja szukam kogoś na poważnie. Każde z nas szanuje swoją autonomię. Spotkamy się pewnie jeszcze nie raz. On, z partnerkami przelewającymi się przez ręce, ja z amantami, po wieczorze z którymi nic mi nie zostanie. Oboje tak samo bezradni.


Buziaki,
Wasza Waćpanna


poniedziałek, 19 września 2016

Ten pierwszy raz

Ten pierwszy raz, kiedy jesteś tak pijana, że nie dasz rady wrócić do domu.
Ten pierwszy raz, kiedy płaczesz mu do słuchawki żeby po  Ciebie przyjechał.
Ten pierwszy raz, gdy urywa Ci się film i nie jesteś w stanie powiedzieć jak się zachowywałaś i co mówiłaś.
Ten pierwszy raz, gdy nie lubisz siebie i jesteś na siebie zła.
Ten pierwszy raz, kiedy on nie zasypia przytulony do Ciebie.
Ten pierwszy raz, gdy po przebudzeniu on Cię nie całuje.
Ten pierwszy raz, gdy prosisz go o wodę, a on mówi "jest w lodówce, weź ją sobie" zamiast z uśmiechem podać Ci szklankę,
Ten pierwszy raz, kiedy rozmowa z nim boli, a obojętność tnie Cię niczym noże.
Ten pierwszy raz, kiedy on twierdzi, że nie wie czy chce się z Tobą dalej spotykać.
Ten pierwszy raz, gdy z wielką starannością on pakuje rzeczy, które zostawiłaś u niego w mieszkaniu, z dokładnością co do jednej gumki do włosów.
Ten pierwszy raz, kiedy on patrzy na Ciebie z politowaniem.
Ten pierwszy raz, gdy żegnając się z Tobą stoi metr od Ciebie i mówi Ci cześć.
Ten pierwszy raz, kiedy widzisz go ostatni raz w swoim życiu.
Ten pierwszy raz, zdajesz sobie sprawę, że to Ty wszystko koncertowo spierdo***ś.