Dziś miałbyś 27 urodziny.
Miałbyś, gdyby tamta noc nie skończyła się tak tragicznie.
Znałam Cię z widzenia z liceum, przez te 3 lata
wymieniliśmy może kilkadziesiąt zdań.
Zawsze było Cię wszędzie pełno, zawsze w damskim
towarzystwie.
Za czasów studenckich wpadałam na Ciebie na imprezach,
przeważnie w najgorszych momentach mojego życia, nie inaczej było tym razem.
Oboje topiliśmy swoje demony w alkoholu. Tej nocy Ty się
bałeś, że źle skończysz. Mówiłeś, że wiesz, że coś jest nie tak, że powoli
tracisz rozum, że boisz się, że to kwestia kilku lat, a wylądujesz w zakładzie.
Jak okrutnie brzmią czytane te słowa, gdy ma się świadomość
jak wyglądał finał.
Mimo swoich lęków i problemów znalazłeś jeszcze
wystarczająco dużo energii by wysłuchać tego co mnie gryzie.
Nie bawiłam się z Tobą od razu, minęło kilka godzin, wylało
się istne morze alkoholu, odbyliśmy pielgrzymkę do pubu i kilku klubów. W końcu
znaleźliśmy się przy jednym stoliku, siedząc bardzo blisko siebie na barowych
stołkach. Gdy mówiłeś do mnie, Twój oddech łaskotał mnie po szyi, a bliskość
Twojej twarzy obok mojej wręcz mnie elektryzowała.
- Wiesz, stać Cię na więcej, mówię Ci. Gdy ludzie się
kochają i zależy im na sobie, nie robią przerwy. Skończ to i już do niego nie
wracaj. Potrzebujesz faceta, a nie tchórza. Po takim czymś nie można do kogoś
wrócić. Nie rób tego sobie i nie rób tego mi. Lubię Cię, jesteś fajna, wiesz? –
mówiąc to bawiłeś się moimi włosami, wciągając nozdrzami zapach nikotyny i
moich perfum – Dlatego pokażę Ci jak to powinno wyglądać. Jutro idziemy na
randkę. Zdecydowanie. A teraz idziemy na parkiet.
Nie wiem czy to był wasz kodeks honorowy trzech
muszkieterów, który zawsze nakazywał pocieszać przyjaciółki waszych kumpli czy
naprawdę wtedy chciałeś mnie gdzieś zabrać. Wszyscy wiemy, że stałość nie była
Twoją mocną stroną. Mówiłeś, że kobiety są Twoją pasją.
Reszta potoczyła się lawinowo. Nie było innych osób na
parkiecie. Byliśmy tylko my. Pijani nie tylko alkoholem, ale młodością i własną
witalnością. Jedną ręką trzymałeś mnie mocno przy sobie, drugą bawiłeś się
moimi włosami. Może z boku wyglądaliśmy kuriozalnie, wirując po całym
parkiecie, ale w tamtym momencie byliśmy w swoim własnym świecie, na swoim prywatnym
dwuosobowym melanżu. Niczym sklejeni super glue wiliśmy się w rytm latynoskiej
muzyki.
Poszłam do łazienki poprawić makijaż. Twarze mijanych osób
zdradzały wczesne godziny poranne. Zmęczeni, zmelanżowani warszawscy zombie z
oczami spoglądającymi sennie przed siebie. Stałam przed lustrem malując usta i
wtedy w odbiciu ujrzałam Ciebie. Przestraszyłeś mnie. Powiedziałam, że to
damska łazienka, z błyskiem w oku spytałeś „ co z tego?”. Powiedziałam, że nie
możesz tutaj przebywać. Odparłeś, że dla niegrzecznych chłopców nie ma zasad po
czym podszedłeś i przyciągnąłeś mnie do siebie za włosy, musnąłeś ustami i
popchnąłeś na ścianę. Kąsałeś moją szyję i usta, jednocześnie owijając sobie moje
długie włosy wokół nadgarstka. Trwało to dłuższą chwilę, zanim któreś z nas nie
przypomniało sobie, że przecież nie jesteśmy tu sami tylko ze znajomymi.
Skończyliśmy u Gesslera. Nie powinniśmy już więcej pić. Ja
kupiłam Ci to ostatnie piwo. Nawet nie wiesz jak bardzo tego żałuję.
Wysiedliśmy z SKM. Szepczesz mi do ucha. Potem idziemy we
troje. Mówię Ci żebyś nie szedł tak blisko torów. Ty się śmiejesz. Mówisz mi,
że ja się wszystkiego boję, że boję się życia. Idziemy nadal.
Nagle Ciebie nie ma. Proszę Cię żebyś sobie nie żartował bo
to nie jest śmieszne. Słyszę tylko „nie podchodź”, ale idę niczym ćma do
światła, zahipnotyzowana, nie mam kontroli nad swoimi nogami, które wciąż prą
do przodu, mózg już podpowiada co tam znajdę, ale ja nie wierzę, nie chcę mu
wierzyć. I widzę Twoje nieruchome, nienaturalnie wygięte ciało na torach. I
krew. I mój szok. I zdaję sobie sprawę, że Cię nie ma i nie będzie już. Że byłam
ostatnią kobietą której usta całowałeś. Że nigdzie jutro nie pójdziemy. I potem
była już tylko cisza. I Ci wszyscy ludzie. I zimne, surowe wnętrze karetki. I
mój krzyk, że czemu to ja jestem w karetce jak to Tobie trzeba pomóc.
- Ale proszę Pani, kolega nie żyje, nie możemy mu już
pomóc, bardzo mi przykro.
I tyle pamiętam.
Gdy odzyskałam świadomość, otumaniona koktajlem z wypitego
tamtej nocy alkoholu i leków psychotropowych podanych mi w szpitalu nie
poznawałam własnego odbicia w lustrze. Sam widok doprowadził mnie do płaczu.
Przypominałam zjawę. Szara twarz, mascara z rzęs zamieniła się w kilkadziesiąt
czarnych kropek pokrywających moją twarz niczym piegi. Czerwone oczy niczym u
demona, powieki opuchnięte tak bardzo, że samo ich otwieranie sprawiało
niezmierny ból.
Wypłakałam tyle łez, że na Twoim pogrzebie byłam stoicko
spokojna. W momencie gdy chowano Twoje ciało w trumnie przypomniałam sobie słowa
wyszeptane do mnie chwilę przed śmiercią. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
Czasami wchodzę na Twojego facebooka, czytam posty,
zaśmiewam się z Twoich opisów i odpowiedzi. Pod Twoim ostatnim zdjęciem
zrobionym tego wieczoru 111 komentarzy. Wirtualne znicze. Ciarki przechodzą
mnie gdy otwieram zakładkę z cytatami, po policzku ciekną łzy.
„Komu dzwonią, temu dzwonią
Mnie nie dzwoni żaden dzwon
Bo takiemu pijakowi
Jakie życie taki zgon
Bo takiemu pijakowi
Jakie życie taki zgon
W piwnicy mnie pochowajcie
W piwnicy mnie kopcie grób
A głowę mi obracajcie
Tam, gdzie jest od beczki szpunt
A głowę mi obracajcie
Tam, gdzie jest od beczki szpunt
Księdza do mnie nie wołajcie
Niech nie robi zbędnych szop
Tylko ty mi przyjacielu
Spirytusem głowę skrop
Tylko ty mi przyjacielu
Spirytusem głowę skrop
W jedną rękę kielich dajcie
W drugą rękę wina dzban
I nade mną zaśpiewajcie:
Umarł pijak, ale pan
I nad grobem zaśpiewajcie:
Umarł pijak, ale pan”
Mnie nie dzwoni żaden dzwon
Bo takiemu pijakowi
Jakie życie taki zgon
Bo takiemu pijakowi
Jakie życie taki zgon
W piwnicy mnie pochowajcie
W piwnicy mnie kopcie grób
A głowę mi obracajcie
Tam, gdzie jest od beczki szpunt
A głowę mi obracajcie
Tam, gdzie jest od beczki szpunt
Księdza do mnie nie wołajcie
Niech nie robi zbędnych szop
Tylko ty mi przyjacielu
Spirytusem głowę skrop
Tylko ty mi przyjacielu
Spirytusem głowę skrop
W jedną rękę kielich dajcie
W drugą rękę wina dzban
I nade mną zaśpiewajcie:
Umarł pijak, ale pan
I nad grobem zaśpiewajcie:
Umarł pijak, ale pan”
Nie wiem czemu dopiero po ponad 9 miesiącach posłuchałam
Twoich rad z tamtego wieczoru. W końcu pokonałam strach przed samotnością. Zostawiłam go. Odżyłam.
Waćpanna