Czym jest Projekt Sto Randek

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Jutro pójdziemy na randkę

Dziś miałbyś 27 urodziny.

Miałbyś, gdyby tamta noc nie skończyła się tak tragicznie.

Znałam Cię z widzenia z liceum, przez te 3 lata wymieniliśmy może kilkadziesiąt zdań.

Zawsze było Cię wszędzie pełno, zawsze w damskim towarzystwie.

Za czasów studenckich wpadałam na Ciebie na imprezach, przeważnie w najgorszych momentach mojego życia, nie inaczej było tym razem.

Oboje topiliśmy swoje demony w alkoholu. Tej nocy Ty się bałeś, że źle skończysz. Mówiłeś, że wiesz, że coś jest nie tak, że powoli tracisz rozum, że boisz się, że to kwestia kilku lat, a wylądujesz w zakładzie.

Jak okrutnie brzmią czytane te słowa, gdy ma się świadomość jak wyglądał finał.

Mimo swoich lęków i problemów znalazłeś jeszcze wystarczająco dużo energii by wysłuchać tego co mnie gryzie.

Nie bawiłam się z Tobą od razu, minęło kilka godzin, wylało się istne morze alkoholu, odbyliśmy pielgrzymkę do pubu i kilku klubów. W końcu znaleźliśmy się przy jednym stoliku, siedząc bardzo blisko siebie na barowych stołkach. Gdy mówiłeś do mnie, Twój oddech łaskotał mnie po szyi, a bliskość Twojej twarzy obok mojej wręcz mnie elektryzowała.

- Wiesz, stać Cię na więcej, mówię Ci. Gdy ludzie się kochają i zależy im na sobie, nie robią przerwy. Skończ to i już do niego nie wracaj. Potrzebujesz faceta, a nie tchórza. Po takim czymś nie można do kogoś wrócić. Nie rób tego sobie i nie rób tego mi. Lubię Cię, jesteś fajna, wiesz? – mówiąc to bawiłeś się moimi włosami, wciągając nozdrzami zapach nikotyny i moich perfum – Dlatego pokażę Ci jak to powinno wyglądać. Jutro idziemy na randkę. Zdecydowanie. A teraz idziemy na parkiet.

Nie wiem czy to był wasz kodeks honorowy trzech muszkieterów, który zawsze nakazywał pocieszać przyjaciółki waszych kumpli czy naprawdę wtedy chciałeś mnie gdzieś zabrać. Wszyscy wiemy, że stałość nie była Twoją mocną stroną. Mówiłeś, że kobiety są Twoją pasją.

Reszta potoczyła się lawinowo. Nie było innych osób na parkiecie. Byliśmy tylko my. Pijani nie tylko alkoholem, ale młodością i własną witalnością. Jedną ręką trzymałeś mnie mocno przy sobie, drugą bawiłeś się moimi włosami. Może z boku wyglądaliśmy kuriozalnie, wirując po całym parkiecie, ale w tamtym momencie byliśmy w swoim własnym świecie, na swoim prywatnym dwuosobowym melanżu. Niczym sklejeni super glue wiliśmy się w rytm latynoskiej muzyki.

Poszłam do łazienki poprawić makijaż. Twarze mijanych osób zdradzały wczesne godziny poranne. Zmęczeni, zmelanżowani warszawscy zombie z oczami spoglądającymi sennie przed siebie. Stałam przed lustrem malując usta i wtedy w odbiciu ujrzałam Ciebie. Przestraszyłeś mnie. Powiedziałam, że to damska łazienka, z błyskiem w oku spytałeś „ co z tego?”. Powiedziałam, że nie możesz tutaj przebywać. Odparłeś, że dla niegrzecznych chłopców nie ma zasad po czym podszedłeś i przyciągnąłeś mnie do siebie za włosy, musnąłeś ustami i popchnąłeś na ścianę. Kąsałeś moją szyję i usta, jednocześnie owijając sobie moje długie włosy wokół nadgarstka. Trwało to dłuższą chwilę, zanim któreś z nas nie przypomniało sobie, że przecież nie jesteśmy tu sami tylko ze znajomymi.

Skończyliśmy u Gesslera. Nie powinniśmy już więcej pić. Ja kupiłam Ci to ostatnie piwo. Nawet nie wiesz jak bardzo tego żałuję.

Wysiedliśmy z SKM. Szepczesz mi do ucha. Potem idziemy we troje. Mówię Ci żebyś nie szedł tak blisko torów. Ty się śmiejesz. Mówisz mi, że ja się wszystkiego boję, że boję się życia. Idziemy nadal.

Nagle Ciebie nie ma. Proszę Cię żebyś sobie nie żartował bo to nie jest śmieszne. Słyszę tylko „nie podchodź”, ale idę niczym ćma do światła, zahipnotyzowana, nie mam kontroli nad swoimi nogami, które wciąż prą do przodu, mózg już podpowiada co tam znajdę, ale ja nie wierzę, nie chcę mu wierzyć. I widzę Twoje nieruchome, nienaturalnie wygięte ciało na torach. I krew. I mój szok. I zdaję sobie sprawę, że Cię nie ma i nie będzie już. Że byłam ostatnią kobietą której usta całowałeś. Że nigdzie jutro nie pójdziemy. I potem była już tylko cisza. I Ci wszyscy ludzie. I zimne, surowe wnętrze karetki. I mój krzyk, że czemu to ja jestem w karetce jak to Tobie trzeba pomóc.

- Ale proszę Pani, kolega nie żyje, nie możemy mu już pomóc, bardzo mi przykro.

I tyle pamiętam.

Gdy odzyskałam świadomość, otumaniona koktajlem z wypitego tamtej nocy alkoholu i leków psychotropowych podanych mi w szpitalu nie poznawałam własnego odbicia w lustrze. Sam widok doprowadził mnie do płaczu. Przypominałam zjawę. Szara twarz, mascara z rzęs zamieniła się w kilkadziesiąt czarnych kropek pokrywających moją twarz niczym piegi. Czerwone oczy niczym u demona, powieki opuchnięte tak bardzo, że samo ich otwieranie sprawiało niezmierny ból.

Wypłakałam tyle łez, że na Twoim pogrzebie byłam stoicko spokojna. W momencie gdy chowano Twoje ciało w trumnie przypomniałam sobie słowa wyszeptane do mnie chwilę przed śmiercią. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
Czasami wchodzę na Twojego facebooka, czytam posty, zaśmiewam się z Twoich opisów i odpowiedzi. Pod Twoim ostatnim zdjęciem zrobionym tego wieczoru 111 komentarzy. Wirtualne znicze. Ciarki przechodzą mnie gdy otwieram zakładkę z cytatami, po policzku ciekną łzy.

„Komu dzwonią, temu dzwonią
Mnie nie dzwoni żaden dzwon
Bo takiemu pijakowi 
Jakie życie taki zgon

Bo takiemu pijakowi 
Jakie życie taki zgon

W piwnicy mnie pochowajcie 
W piwnicy mnie kopcie grób
A głowę mi obracajcie
Tam, gdzie jest od beczki szpunt

A głowę mi obracajcie
Tam, gdzie jest od beczki szpunt

Księdza do mnie nie wołajcie 
Niech nie robi zbędnych szop 
Tylko ty mi przyjacielu
Spirytusem głowę skrop

Tylko ty mi przyjacielu
Spirytusem głowę skrop

W jedną rękę kielich dajcie
W drugą rękę wina dzban 
I nade mną zaśpiewajcie: 
Umarł pijak, ale pan

I nad grobem zaśpiewajcie: 
Umarł pijak, ale pan”

Nie wiem czemu dopiero po ponad 9 miesiącach posłuchałam Twoich rad z tamtego wieczoru. W końcu pokonałam strach przed samotnością. Zostawiłam go. Odżyłam.


Waćpanna




poniedziałek, 13 czerwca 2016

Waćpanny Samców Przegląd Własny vol. 1 KORPOSZCZUREK

Witajcie Kochani!
Ten cykl został przeniesiony z poprzedniego bloga jakburak.pl.
Był to pierwszy blog, który prowadziłam  z 3 niesamowitymi dziewczynami. Opisywałyśmy tam nieudane randki i samcze zachowania, które należało tępić.  Blog był jak moje internetowe dziecko, niestety w pewnym momencie każda z nas poszła w inną stronę. I tak powstało Sto Randek :)

Poniższy wpis był pierwszym jaki kiedykolwiek zamieściłam. Korposzczurek był moją 6 ze stu randek, jak sami przeczytacie niezbyt udaną :) Miłej lektury!

To jeden z tych mężczyzn, który nie jest ani przesadnie przystojny, zabawny czy inteligentny. Na co dzień nie wyróżnia się zbyt szczególnie. Dopóki nie zechce na Ciebie zapolować. Wtedy staje na głowie, odrabia pracę domową pt. czym by Cię tu zachwycić i zwabić do miejsca, w które zabiera każdą swoją ofiarę – swojego wypasionego apartamentu.
Poznałam go na Tinderze. Akurat wróciłam z imprezy i miałam meeeeeeega kaca; akurat tak się złożyło, że oboje nie mogliśmy spać i buszowaliśmy w internetach. Zagadał czy nie znamy się z Syreniego Śpiewu (such a cliché). Postanowiliśmy wspólnie dogorywać po intensywnym Halloween (u mnie tak bardzo intensywnym, że do dziś nie jestem sobie w stanie przypomnieć gdzie i z kim byłam).
Po kilku godzinach pisania dostałam propozycję wspólnej walki z kacem w jednej z bardziej modnych knajp w stolicy. Znudzona i spragniona, po dłuższej chwili się zgodziłam, w końcu klina trzeba zwalczać klinem! To był jeden z tych dni, kiedy nieważne, co na siebie założysz, to i tak czujesz, że cały świat Ci sprzyja i nawet w wyciągniętym dresie mogłabyś podbijać nie tylko państwa, ale również całe kontynenty. Nie wysilałam się za bardzo, głowa mi eksplodowała i nie czułam się zbyt nakręcona na moją randkę. Ubrałam dżinsy, obcisły t-shirt i luźno opadający, rozpinany sweter.
Już po samym sposobie pisania jawił mi się jako władczy samiec, który lubi imponować kobietom i zawsze jest Panem sytuacji. Wydawało mi się to bardzo kuszące, zwłaszcza po ostatnim związku, w którym to ja musiałam wychodzić z inicjatywą i planować wszystko, nawet rocznicowe kolacje czy wyprawy na zakupy przed wypadem na narty. Na spotkanie przyszedł przed czasem, ja jak zwykle spóźniłam się kilka minut. Nienawidzę być pierwsza, lubię kiedy piszą mi sms „za ile będziesz? ” albo „już jestem, chodź szybciej do mnie”. Stał wyraźnie zniecierpliwiony, z marsową miną, nerwowo poprawiając swój szalik. Gdy zobaczył, że się zbliżam, rozpoczął swój teatr, a na twarzy pojawił się uwodzicielski uśmiech. Zdziwiło mnie, że idąc do kawiarni zarzucił mi, że się nim nie interesuję. To była trzecia (trzecia jego mać) minuta spotkania! A ja, proszę pana, gdy chodzę to nie mam podzielnej uwagi i wszystko mnie rozprasza, więc mogę się patrzeć na różne strony, ale przecież go słuchałam i cały czas rozmawialiśmy.
Raczyliśmy się drinkami, a jego krzesło przesuwało się coraz bliżej mojego. Opowiadał dużo o swojej korpo, o tym jaki jest potrzebny i nieoceniony, jakich genialnych rzeczy ostatnio dokonał i ile premii przytulił. Taniec godowy na najwyższych obrotach. Było mi niedobrze, nie wiedziałam czy to przez kaca, czy może przez niego. Cały czas wymachiwał mi przed twarzą swoim markowym zegarkiem – dla mnie zmaterializowaniem kilku moich pensji. Zszedł też na tematy szalonych imprez i the best of najbardziej zakręconych rzeczy, które zrobił w życiu. Słuchałam go skupiona, robiłam słodkie minki, uśmiechałam się, ale wiedziałam też, że to nie to. Miał w sobie taką nowobogacką manierę, skupiony na pieniądzach, gdy o czymś opowiadał podawał zawsze drobiazgowo kwoty i daję sobie też rękę uciąć, że to jedna z tych osób, które uwielbiają słowo „pieniążki”. W pewnym momencie, gdy opowiadał śmieszną imprezową anegdotę, jego ręka przykryła moją. Posłałam mu jedno z tych niedotykalskich spojrzeń: „weź tę rękę, bo Ci ją odgryzę!”. Nie zrozumiał. Próbowałam więc ją delikatnie wyjąć, ale on snuł dalej swą opowieść, niewzruszony taplał się w swojej zajebistości. W końcu dosłownie ją wyszarpnęłam. (znacie historię o kojocie uwięzionym w sidłach? tak, tę z filmu. no właśnie…) Przerwał, zmierzył mnie wzrokiem i powiedział, że jestem niedobra, co mu się niezmiernie podoba. WTF, Koleś?
Barmanka przyniosła kolejnego drinka, a Korpogwiazda coraz pewniej usiłowała stosować na mnie samcze techniki. Szkoda tylko, że bez świadomości, iż nie zmiękczą one mojego serduszka, a co dopiero mojej Bożeny( tłum. Waginy), o którą mu przecież chodziło.
Udawał bardzo skupionego, śmiał się z każdego żartu, jaki opowiadałam (mimo, iż niektóre spokojnie mogłabym oddać prowadzącemu Familiadę i byłby on z nich bardzo dumny i rad). Co jakiś czas dotykał mojego ramienia. Nagle usłyszałam propozycję, żebyśmy się gdzieś przenieśli, bo ileż można siedzieć w jednym miejscu? Ochoczo przyklasnęłam, chciałam rozprostować nogi i trochę przewietrzyć atmosferę. Kiedy spytałam jaką lokalizację obieramy na cel, usłyszałam: „Mój apartament, mam dużo dobrej whisky, możemy też zamówić coś do jedzenia”. Ponieważ alkohol krążył mi nie tylko w żyłach, ale i w mózgu naszło mnie na szczerość: „Ale to bez sensu. Chcesz mnie zwabić do swojej samczej nory, nie będziemy uprawiać seksu, bo ja nigdy nie chodzę z kimś do łóżka na pierwszym spotkaniu”. Korposzczurek miał oczy jak spodki, po jego minie widziałam zaszokowanie, niedowierzanie i skaczącego w głowie chomiczka w kołowrotku. No, to przewietrzyłam atmosferę dobitnie. Ponieważ nie wiedziałam co ze sobą zrobić, poszłam przypudrować nosek. Gdy wróciłam, absztyfikant płacił rachunek. „Och, nie uwierzysz co się stało! Gdy sobie poszłaś zacząłem myśleć o pracy i przypomniał mi się prodżekt, który muszę zrobić na ejsap, więc będę leciał. Jak wracasz? Odprowadzić Cię na autobus czy na tramwaj?”. Nie mogłam powstrzymać się od chichotu, taki był przewidywalny. Szkoda, że nie zostawił żelazka na gazie albo nie musiał reanimować złotej rybki. Kiedy wsiadałam do tramwaju rzucił mi „Do zobaczenia!”. Cóż, przecież właśnie spotkaliśmy się dwa razy: pierwszy i ostatni.
Po 2 dniach zapytał dlaczego milczę i jak moje wrażenia po spotkaniu. Najpierw oplułam tablet, potem przecierałam oczy ze zdumienia, koleś był naprawdę próżny. Odpisałam nieco ironicznym tonem, on w odwecie strzelił focha i usunął parę.
Tak oto nie stałam się samicą Korposzczurka.
#smuteczek

Buziaki, 

Waćpanna


czwartek, 9 czerwca 2016

Waćpanna emocjonalnie dorasta.

Ilość odbytych randek: 83/100
Nastrój: Permanentny dobry humor i uczucie ulgi.

Przychodzi taki moment, że masz dość. Poddajesz się i zauważasz, że każde Twoje działanie, sposób myślenia były bezcelowe.

Mam to szczęście, że jestem otoczona dobrymi ludźmi którym na mnie zależy. Mozolnie od wielu miesięcy tłumaczyli mi pewne zależności i mechanizmy. Mimo iż wiedziałam, że mają rację, jednym uchem wpuszczałam do głowy ich słowa, ale nigdy nic z tą wiedzą nie zrobiłam.

Kluczowym momentem było spotkanie ze Szturmowcem. Zgodziłam się z nim spotkać żeby usłyszeć co ma mi do powiedzenia. To co usłyszałam okazało się tak nieprawdopodobne, przygnębiające, w jednej sekundzie poczułam, że spadam i tłukę się na milion drobnych kawałeczków. Może w innym alternatywnym życiu bylibyśmy szczęśliwi. W tym to nigdy się nie uda. Znajomi mówili żebym nie wierzyła w jego słowa, że to ściema, że życie to nie film, a ja nie mogę być aż tak naiwna. Ale ja mu wierzę. Widziałam ile odwagi i nerwów kosztowało go opowiedzenie swojej historii. Nasza znajomość jest dziwna, niestandardowa. Nawet jeżeli nie rozmawiamy czy się nie widzimy czuję się spokojna. Jest pomiędzy nami specyficzna, niezidentyfikowana więź.

Tak, po tym spotkaniu, po wielu przemyśleniach w końcu zaznałam błogiego spokoju.

Zrozumiałam, że za bardzo brałam wszystko do siebie. Po nieudanych randkach, po żenujących zachowaniach pretensje miałam do siebie, od razu spadała samoocena, zaczynałam się dołować i przełączałam się w tryb je suis smutna pizda/ smutna grubaska.

STOP!!!!!

Potem były fazy metamorfoz, przechodzenia na dietę, wykupowania pakietów na siłownie.
Tkwiłam w błędnym kole.

Bo wcale nie chodzi o to, że mam się zmieniać. Mam się zaakceptować. Jak mogę wymagać od kogokolwiek by obdarzył mnie uczuciami i dobrze czuł się w moim towarzystwie, skoro ja sama nie umiem siebie pokochać i od siebie uciekam? Wiecznie poza domem, ze znajomymi, uciekałam przed chwilami dla samej siebie, gdzie dopadała mnie cisza i gonitwa pędzących w głowie myśli.

Cały czas szukałam siebie, goniłam za idealną moi, starałam się być perfekcyjna, lubiana. Dbałam o innych bardziej niż o siebie, angażowałam się, przyglądałam się sobie w oczach innych.
To jedno spotkanie otworzyło mi oczy. Mam dość spalania się. Dość szukania księcia z bajki. Dość błędnego zakładania, że ktoś inny może być źródłem mojego szczęścia. To ja mam zamiar być kreatorką własnego spełnienia.

Tak więc maj był dla mnie pracowitym miesiącem. Chodzę regularnie do coacha, do doradcy zawodowego, do psychoterapeuty. Nie byłam od prawie 3 tygodni na żadnym spotkaniu, nie mam na nie czasu.

Powoli są pierwsze efekty. Na pierwszy ogień poszła zmiana niesatysfakcjonującej mnie pracy. Niebawem zacznę pracę w wymarzonym miejscu. W swoim zawodzie <3

Kolejnym krokiem były zakupy!!!! Oprócz kilku nowych ciuchów zaopatrzyłam się w książki motywujące, coachingowe i poradniki. Kilka mam już za sobą, nie traktuję ich śmiertelnie poważnie, ale coś tam zawsze można z nich odnieść do własnych zachowań.

Pierwszy raz od bardzo dawna jestem szczęśliwa. Od znajomych słyszę, że dobrze wyglądam, że chyba jestem zrelaksowana.

Odzyskałam spokój. Przestałam gonić za czymś. Zaczęłam żyć!

Cudownej wiosny!

Buziaki,

Waćpanna